birdas prowadzi tutaj blog rowerowy

Maraton - Wałbrzych

  • DST 51.60km
  • Teren 51.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 12.85km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 173( 87%)
  • HRavg 153( 77%)
  • Kalorie 4150kcal
  • Podjazdy 1560m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 25.05.2014
Uczestnicy

Start w maratonie w Wałbrzychu, w którym miałem oczekiwania na nadzwyczajny wynik spełzły na dramacie i starcie, którego mógłbym w ogóle nie jechać.  Chociaż z drugiej strony dostałem nauczkę i postaram się być o tyle mądrzejszy na przyszłość.
W dniu startu z samego rana przed wyjazdem do Wałbrzycha wylądowałem trzy razy w kibelku "za potrzebą". Nawet się ucieszyłem, że będę lżejszy.  Wyjazd do Wałbrzycha bez przygód (z żoną i Olą), na miejscu parkingowym spotkanie z Bartkiem i tradycyjnie hihy śmichy ... nie ukrywam, że trochę w temacie mojej rywalizacji z Arielem. Bartek trafnie zauważył, że przegrany z nas zamknie się w sobie i już do końca sezonu się nie podniesie psychicznie. Jakoś nie zakładałem wówczas, że rozmawiamy o mnie.  W zaistniałych okolicznościach spróbuję przewartościować swoje cele i jednak szybko zapomnieć o tym co się wydarzyło. Na tym etapie jeszcze było fajnie:



Na rozgrzewce spotkałem Adama i przed samym startem przy wejściu do sektora Ariela. Podpytałem go o formę, taktykę i każdy z nas poszedł do swojego sektora.
Fotka w sektorze:

O 11:00 nastąpił start. Już tutaj się mocno zirytowałem bo odstępy między sektorami z informacji na forum miały być ponad 3 minuty, a wynosiły jedną minutę.  I to jeszcze w sytuacji kiedy po stracie wjeżdżamy do lasu - nie trzeba żadnego ruchu wstrzymywać itp.


No nic - mój plan zakładał spokojną jazdę bo przewyższenie duże, a jak się chwilę później okazało to i błoto nie ułatwiało sprawy. Jadę teoretycznie spokojnie, wszyscy mnie wyprzedzają jak furmankę, ja podświadomie chyba przyśpieszam. Ale i tak dalej mnie wszyscy łykają. 

Po 5 km już się sytuacja w miarę unormowała i już trzymałem tempo osób jadących obok mnie. Kolejny aspekt, który już wtedy mnie wkurzył to ślad GPS, który org opublikował. Był do dupy.  Patrząc na to  perspektywie całości trasy to ciągle były komunikaty, że jestem poza kursem i wówczas kropa na profilu stała w miejscu. Po pewnym czasie łapał pozycję i następował przeskok w jakiś inny punkt. Nie przeczę, że i tak było znacznie lepiej niż go w ogóle nie mieć, ale to znów kolejny dowód na to, że tak naprawdę ślad powstał chyba z rysowania palcem po mapie (a dokładnie na komputerze), a nie realnego przejazdu trasy.




W moich planach na ten maraton (jak i każdy inny) silną stroną miały się okazać zjazdy.  Wreszcie po pierwszym podjeździe taki się trafił. I tu kolejny ZONK. Jak zawsze okazało się, że poziom sportowy ludzi w wariancie: podjazd-zjazd nie jest zachowany w odpowiednich proporcjach. Być może u nich jest ok, a u mnie jest zrypany ?  W każdym bądź razie mogłem zapomnieć o szybszej jeździe. Albo to był jakiś singiel i tempo ślimaka, momentami postoje, albo droga na 2 rowery gdzie jechał jeden obok drugiego. Zero możliwości wyprzedzania. Było bardzo ślisko, opony prawie w ogóle się nie trzymały nawierzchni. Na zakrętach wyrzucało z trasy. Z tyłu miałem założone gumki (hamulcowe), które uniemożliwiają zablokowanie koła na asfalcie to w praktyce na tym błocie większość zjazdów była jechana na pełnej blokadzie koła. Co chwila u ludzi jakieś loty przez kierownicę, panika w oczach i w ogóle męczarnia. Mazia błota spływała rynnami w dół i była to straszna mordęga.
Jeden z pierwszych zjazdów:

I końcówka zjazdu z Chełmca:



Na tym etapie znów zacząłem się denerwować bo wiedziałem, że zwycięstwo z Arielem staje się całkowicie nierealne.  Zacząłem na trzeciego próbować wyprzedzać, kombinować, ale to było bez sensu. Poza stwarzaniem niepotrzebnego zagrożenia i podejmowania 5-ciu prób wyprzedzenia z której żadna się nie udawała, odpuściłem i jechałem jak wszyscy.  Jedynie w miejscach większego luzu gnałem do przodu. Na podjazdach znów byłem łykany, na zjazdach dopiero po rozjeździe dystansów zrobiło się luźniej i wówczas mogłem zacząć nadrabiać. No ale na tych podjazdach znów miałem "nerwa" bo było kilka takich bardzo długich i na ich horyzoncie Ariela nie było widać. A przy różnicy 1 minucie na starcie kiedy podjazd się jechało 3-4 minuty to nie wróżyło to dobrze.  Po wspomnianym rozjeździe zjazdy już zacząłem jechać tak jakbym tego chciał.  Ale to już było za późno.  W połowie dystansu (mimo, że piłem, zjadłem żela i batona) poczułem pierwszy skurcz łydki, chwilę później drugiej łydki i musiałem zwolnić. Sama jazda była totalną katorgą. Wszędzie błoto, rozmoknięte łąki, strumyki wody i błota spływające w dół.




Chyba połowę dystansu pokonałem na najmniejszej tarczy z przodu.  Nawet na płaskich odcinkach trzeba było mocno cisnąć, żeby koła się obracały.  Ludziska zaczęli mnie wyprzedzać masowo. Leciałem w rankingach OPEN/KAT na łeb na szyję. W pewnym momencie stres związany z ogólnie pojętą porażką spowodował, że rozbolał mnie brzuch.  To było na chwilę przed trzecim bufetem (na pierwszych dwóch się nie zatrzymałem). Na tym był postój wypiłem chyba z 8-siem kubków tego ohydnego Squezzy i ruszyłem. Przejechałem kilkaset metrów i musiałem zejść z roweru bo nie byłem już w stanie z tym bolącym brzuchem dalej jechać. Chwilę odpocząłem i kawałek przejechałem, ale wkrótce znów postój. Chwilę później już w ogóle nie jechałem.  Wszystko co było po płaskim i pod górę to szedłem pieszo, jedynie zjazdy zjeżdżałem. Na samych ostatnich 10-ciu kilometrach straciłem do Ariela 30 minut.

No nic dramat. Przez myśli mi przechodziły pomysły typu: wegetacja w rowie, podwózka kładzikiem organizatora na metę i inne tego typu pomysły. Gdyby trasa w okolicach 30 km przechodziła obok mety to bym zszedł. Na tych ostatnich 10-ciu km to cały czas myślałem w kategoriach: przekroczyć linię mety czy nie ? Szkoda mi było jechać na maraton, walczyć o przetrwanie, usyfić rower do tego stopnia, że znów będę go kilka dni reanimował i wylądować w wynikach jako DNF. 

Foto Ela Cirocka:

Z punktu widzenia taktycznego jednak jest pewna zaleta nie przekraczania linii mety: wówczas start traktowany jest jakby go nie było i mój wywalczony sektor ze Zdzieszowic (3-ci) byłby brany na następne 3 starty. Teraz wynik który uzyskałem (5-ty sektor) już niestety spowoduje, że startów z sektora 3 zostały mi dwa jeśli w kolejnych dwóch startach nie podtrzymam go.
Zdjęcia z mety:
- żona oczekująca na mój przyjazd (w deszczu):

i ja:


Sumaryczny wynik z mety to: 4:00:59 (OPEN: 247/448  (55% stawki) i w kategorii: 107/173 (62% stawki).
Na mecie wylądowałem na trawniku, żona przyniosła mi jakaś tabletkę (z punktu medycznego) na ból brzucha, później wizyta w kibelku, kolejna w krzakach przy aucie bo bym do kibelka mógł nie zdążyć.  Dreszcze spowodowane z zimna, godzina poświęcona na przebranie się (bo nie byłem w stanie się schylić) i próba dojścia do siebie aby podjąć próbę powrotu do domu. Po drodze zatrzymywanie się w krzakach za potrzebą i wymiotowanie. W domu to samo - ciągły pobyt w kibelku. Rower zrzuciłem jedynie z bagażnika bo nie byłem w stanie go spłukać wodą ze szlaufa (jutro będę go reanimował). Ehhhhhhh. Bolący brzuch to oczywiście objaw stresu, parcia na wynik i nie sprostanie narzuconym przez siebie celom.  Przed startem nic nie zjadłem co mogłoby mi zaszkodzić, wszystko zrobiłem jak zawsze, nie ma mowy żeby tym razem zwalić winy na zatrucie czy coś w tym, stylu. To objaw stresu spowodowany parciem na wynik i rywalizację.

Chciałem przeprosić Ariela i Bartka za wypisywanie tych wszystkich pierdół i bzdur we wpisach i komentarzach zmierzających do wizji "niszczenia" i "deklasowania" na minionym maratonie. To przypominało walkę bokserską kiedy w zapowiedziach jeden drugiego straszy (no głównie niestety ja) co to mu nie zrobi, a jak przychodzi co do czego to jedno "packięcie" i już jest po zawodach.  Dostałem nauczkę, do teraz brzuch jeszcze boli. Więcej już z mojej strony nie przeczytacie tego typu zdań/określeń, jakiegoś straszenia co to z Wami (a w zasadzie z Arielem) nie zrobię itp. itd. Głupia sprawa, okazaliście się o lata świetlne mądrzejsi. Teraz sobie przemodyfikuję swoje cele i oczekiwania startowe.  Jeszcze raz sorry.

Smutne jest jeszcze to co się wydarzyło na mecie w aspekcie wyników. Bartek, który przyjechał 82-gni na OPEN zdobył 379 pkt, Ariel 117 OPEN tylko 358 pkt, ja - 312 pkt.
A sytuacja kiedy się przyjeżdża na 82-gim miejscu w OPEN i zostaje się wyprzedzonym przez trójkę zawodników GIGA to chyba jeszcze nigdy nie zdarzyła. W górach niestety wypadło to dramatycznie i chłopaki chyba też nie są zadowoleni z pkt, które uzyskali. Z przejazdu maratonu może i tak, ale z pkt na tle Miękini i Zdzieszowic to wyszła brędza.
Ja straciłem start zapasowy i chyba będę musiał się zmusić do wyjazdu do Poznania. Nie chce mi się, ale teraz muszę to rozważyć.
 
Z biegiem czasu uzupełnię wpis o fotki.

Oto porównanie przejazdów Bartka, Tomka i mojego (jak widać do pewnego miejsca nie było dramatu): LINK.

P.S.
Dzisiaj (dwa dni po maratonie) wyjąłem rower na światło dzienne. Wyglądał tak:



Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: Navime.pl + mapka:


Kategoria Maratony 2014


komentarze
birdas
| 16:52 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj W każdym bądź razie coś mi się z tym brzuchem niemiłego przytrafiło. Może to squezzy, może mieszanka tych różnych izotoników w połączeniu z wysiłkiem, a może wszystko razem.
O klasie i wytrzymałości decyduje jazda pod górę, a o umiejętnościach i technice jazda w dół. Gdybym miał obie te umiejętności odnieść do innych zawodników BM to w dobrej dyspozycji dnia jazda pod górę w moim przypadku to sektor 4, a jazda w dół sektor 2. Wypadkowo mam sektor 3. W przypadku słabszej dyspozycji jazda pod górę + skurcze klasyfikowałyby mnie bliżej sektora 5 :(
Jacek K. | 13:21 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj Jakby stres przedstartowy i parcie na wynik powodowały taką sraczkę i wymioty, to pięknie by musiały wyglądać wszelkie trasy maratońskie. Trochę naciągana teoria. Podobnie jak z tymi kompetencjami podjazd - zjazd. Niedobrze ja mnie wyprzedzają pod górę i przeszkadzają na zjazdach, jak się chcę odkuć. A chyba o klasie i wytrzymałości decyduje właśnie jazda pod górę...
birdas
| 17:08 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj Tak. ;) W razie co będę pamiętał ;)
zorro
| 16:51 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj A gdzie tam ;-) jak chcesz to Ci skierowanie na kolonoskopie załatwie ;-) podobno dużo można się z tego badania dowiedzieć!
birdas
| 15:55 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj Może ... zaproponowano mi po tym zdarzeniu badanie na obecność wrzodów lub dwunastnicy stresowej. :/ Jeszcze Ariel będzie miał mnie na sumieniu ;)
tajemniczyjogurt
| 15:14 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj Może to wcale nie stres :P
birdas
| 15:00 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj Dzisiaj już jest ok, ale jeszcze wczoraj mnie męczyło. Takie zestresowane mamy dzisiaj młode pokolenie ... ;)
tajemniczyjogurt
| 13:20 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj Jak tam brzuch? Kilku znajomych z teamu też się zestresowało i w niedzielę jedli tylko suchary ;)
birdas
| 18:17 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Tak - Ty Bartek podchodzisz do tematu na luzie. I masz rację. Dramatu nie ma. Takie rzeczy czy sytuacje się zdarzają. Za 38 dni widzimy się na starcie do BA, a wcześniej może się uda razem pojechać jakiś trening i znów będzie miło i zabawnie. W kategoriach super przygody było fajnie (patrząc na to z dzisiejszej perspektywy), powalczyłem o przetrwanie i przeżyłem. Jeszcze jutro trochę się naklnę przy remoncie roweru i ... "do następnego". :)
barblasz
| 17:30 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj nie łam się - taki jest ten sport , teraz już będziesz miał z górki ;) co do naszej tzw "rywalizacji" to dobrze wież że ja podchodze z mocnym przymrużeniem oka ;)
adhed
| 16:51 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Marcin nie łam się! Ja Ci gratuluję za to, że ukończyłeś to MEGA, co mi się nie udało. Trzeba pamiętać, że to tylko zabawa, bo jednak przecież nie ma tutaj ani nagród ani pieniędzy, a to my musimy do tego tylko dokładać, bo to jest jednak nasza pasja :) Ja też wczoraj byłem cholernie wkurzony i miałem ochotę to rzucić, ale co poradzić - rower to nie tylko wyścigi :D
birdas
| 15:55 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj W dół jechałem trochę szybciej od Ciebie. Na pierwszym bufecie się zatrzymałeś i jak ruszałeś to byłem kilka sekund za Tobą. W momencie kiedy się wywaliłeś to ja byłem już obok Ciebie (nasze ikonki idealnie się pokrywają). Później mnie wyprzedziłeś w samej końcówce (tzn. w tych ostatnich 10 km) jak szedłem. Mijało mnie ze 4-rech zawodników Mitutoyo i jednym z nich byłeś Ty.
tajemniczyjogurt
| 15:42 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj No mnie motocykl wyprzedził na tej ściance, na mega. Co do śladu, to mi wyszedł krótszy dystans i bufety się nie zgadzały. Org chyba wykonał, tak jak mówisz, "pomiar kameralny". Rozglądałem się, ale nie zauważyłem jak mnie wyprzedzasz, a później ja Ciebie.
birdas
| 13:12 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Rywalizacja bezpośrednia jest ok, ale na trasie, a nie na blogach na dwa tygodnie przed.
Jak mnie wyprzedzał motor (kawałek za połową trasy) to myślałem, że coś mu się pokićkało. ;)
Poznań też nie gwarantuje dobrego wyniku, ale to z pewnością spacerek w porównaniu do wczorajszego - fotka fotka z 2011 r. :) Mimo, że nie byłem to już mam traumę na samą myśl jazdy ponad 300 km w jedną stronę.
zorro
| 11:52 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Ja lubię elementy rywalizacji bezpośredniej, jak w naszym przypadku, bo nieźle to nakręca do czasu startu. Ale zawsze potem są ofiary, bo ktoś musi przegrać, i efekt odwrotny do zamierzonego, czyli myśli samobójcze ;-), a przynajmniej duży spadek motywacji, bo tyle się trenowało, a wynik mizerny. I ja to rozumiem, bo sam jeżdżę dużo, a wyników nie ma dobrych przez zdrowie. No i rzeczywiście 358pkt. przy 117 OPEN nie robi szału. I nie mylił mnie wzrok jak widziałem "dubla" na trasie. Co do punktów to ze względu na generalkę Poznania nie można pominąć. Powracaj do formy. PS. Na skurcze pomógł mi Nutrend AntiCramp. Polecam, mimo, że i tak miałem ich objawy, to wiem, że bez tego bym poległ.
birdas
| 07:20 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj No nie posiadam ... wtedy nie wiedziałem, że może to być takie istotne ;)
Dr Odbytnica | 07:15 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Może wstaw jeszcze fotki z tego potrójnego oddawania stolca ;)
birdas
| 07:00 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Dzięki - jakoś w tym sezonie zbyt często mam "pod wozem" :(
39 dni do następnej imprezy (Bike Adventure) z pewnością pozwoli żeby na spokojnie się do niej przygotować i tym razem liczę jedynie na to aby ją ukończyć - tzn. dojechać do mety co będzie z pewnością dużym sukcesem. :)
vuki
| 06:55 niedziela, 25 maja 2014 | linkuj Takie życie, raz na wozie, raz pod wozem, teraz już będzie tylko lepiej, pozdrawiam
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa rwone
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]