birdas prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony 2014

Dystans całkowity:619.10 km (w terenie 543.50 km; 87.79%)
Czas w ruchu:38:52
Średnia prędkość:15.93 km/h
Maksymalna prędkość:66.30 km/h
Suma podjazdów:15630 m
Maks. tętno maksymalne:199 (101 %)
Maks. tętno średnie:174 (88 %)
Suma kalorii:41700 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:51.59 km i 3h 14m
Więcej statystyk

Maraton - Polanica Zdrój

  • DST 48.00km
  • Teren 40.00km
  • Czas 02:52
  • VAVG 16.74km/h
  • VMAX 56.90km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 176( 89%)
  • HRavg 166( 84%)
  • Kalorie 4400kcal
  • Podjazdy 1230m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 września 2014 | dodano: 20.09.2014
Uczestnicy

Maraton w Polanicy był poprzedzony moim przeziębieniem. Nie jeździłem przez blisko tydzień, dopiero w czwartek poczułem się lepiej i zrobiłem trening. W piątek znów ból gardła, podmianka opon i przy okazji zauważyłem, że gumki hamulcowe mam zjechane prawie do zera.  Nie miałem już czasu ani chęci jeszcze się z nimi mordować. Myślę sobie: jest ciepło i sucho więc jakoś jeszcze dam radę. Rano się budzę wychodzę przed blok, a tu kałuże na pół jezdni ... nieźle - co będzie w lesie ?
Dojazd do Polanicy bez przygód, na miejscu spotykam Bartka i jego klubową ekipę. Stoją obok nas. Standardowo jedzonko i później śmichy i hihy.  Ja cały czas się martwię bo gardło boli, ale też ciągle myślę o tych gumkach - będzie źle. Na rozgrzewce staram się nie hamować żeby ich jak najwięcej zaoszczędzić. O 10:40 zmierzam do swojego pierwszego sektora. Nie chcę być ani z przodu ani na końcu (bo czas mierzony jest netto więc fajnie by było gdyby strata na starcie wynosiła kilka sekund). Mp3-ka standardowo mi padła ... na minutę przed startem. Uhhhhhhhh.  Chowam ją szybko do plecaka i w tym momencie słyszę: 7,6,5,4,3,2,1 ... poszli. Jadę swoje ... po 200 metrach wyprzedza mnie Bartek, po 500 metrach odwracam się za siebie ... nie ma nikogo - jestem ostatni. Po kolejnych 200 metrach już tracę 50 m do ostatniego zawodnika z sektora 1 i za sobą na dłuższej prostej widzę "ścigantów" z sektora 2.  Kurde ... głupia sytuacja - pierwszy sektor pojechał, drugi jeszcze mnie nie doszedł, a ludzie na poboczu się jakoś dziwnie na mnie patrzą. Przez 5-10 minut czułem się strasznie głupio zanim wylądowałem gdzieś na pograniczu środka sektora 2 i czołówki sektora 3. No nic ... jadę.  Na 8-mym km dochodzi mnie Ariel Po chwili odjeżdża ... na 10-tym km pierwszy techniczny zjazd gdzie go dochodzę, wyprzedzam i znów podjazd. Tutaj Ariel mnie ponownie dogania, wyprzedza i wkrótce znika na horyzoncie. Trudno ... jadę ... zresztą jaki mam wybór ? Na płaskich odcinkach jadę na kole najszybciej jadących zawodników i tak jakoś leci. Jeszcze wcześniej na 13-stym km bufet ... ha ... miał być na 13-stym był na 15-stym km. Zatrzymuję się żeby sobie wziąć kilka bananów i ruszam. Błoto ... utknąłem w tym syfie. Zatrzymałem się w samym środku olbrzymiej kałuży i moje buty zanotowały całkowite zanurzenie. Uhhhhh ... osłabiło mnie to doszczętnie. Odeszła mi ochota do wszystkiego - totalna bryja, syf, gumki "wyjechane", a tu trzeba brnąć w tym syfie dalej.  Jak wyjechałem na utwardzone szutry to fajnie szło ... . Tzn. w miarę fajnie bo napęd już nie dawał rady - wszystko chrupało, trzeszczało, przerzutki przeskakiwały same. Tutaj może skomentuję swoje przygotowania do startu: po błotnistym Wałbrzychu miałem zmienić linki i pancerze. Stwierdziłem, że może jednak po Bielawie. Po Bielawie obiecałem to zrobić po pierwszym etapie BA. Po nim pojechałem drugi, trzeci i czwarty. Nie zmieniłem nic ... . Następnie zaliczyłem błotnistą Szklarską Porębę i Poznań. I oczywiście dzisiaj na błotnistą Polanicę pojechałem na sprzęcie w identycznej konfiguracji jak 3-4 miesiące temu. Rewelka. Przeciętny zawodnik w tym czasie podmieniłby sprzęt ze 3 razy ... ale nie ja. No więc jadę ... chrupie i strzela.
W zasadzie do 40-tego km nic ciekawego się nie wydarzyło. Na tym etapie już powoli zaczynały mnie łapać skurcze. Na 5 km przed metą zaczął się horror. Od tego miejsca były z 3-4 pionowe ścianki do podprowadzania roweru. Odcinki zjazdowe mocno techniczne i błotniste. Ręce dostawały strasznie w "dupę" na tych kamieniach. Wegetowałem i odliczałem metry do mety.  Na ok. 3 km przed metą dogania mnie i wyprzedza Adam (startujący z sektora 4). Jakoś mi to nie przeszkadza bo już myślę aby tylko dojechać do końca. To że wszyscy znajomi mnie objechali też mi raczej nie przeszkadza.  Nie walczę o żaden sektor ... jako tako nie ścigam się z nimi (aczkolwiek miło by było gdybym z nich wszystkich nie dojechał ostatni - nie udało się), jedyne co dla mnie ważne to pkt. do generalki. Ani Bartek, ani Ariel, ani Adam nie mają na to wpływu więc akurat staje mi się to mocno obojętne. Podejrzewałem jedynie, że może jednak Ariel nie odjechał daleko, ale nie widziałem go ani razu od momentu jak zostałem w tyle. Sumarycznie jakoś przetrwałem te ostatnie 5 km, ale były po prostu straszne. Na mecie od razu widzę Ariela. Pytam go o czas i się okazuje, że wyprzedził mnie o 2:36. Trochę jestem zdziwiony bo ruszył na trasę ok. minuty po mnie, czyli na tej końcówce miał przewagi 1,5 minuty. Nie wiem dlaczego na żadnym z tych ostatnich pionowych podejść nie widziałem go na horyzoncie.  Wtedy bym się w sobie jakoś zebrał i go może doszedł, ale też Ariel już by mi nie dał odrobić tej minuty więc zwycięstwo z nim nie było możliwe.
Finalnie maraton ukończyłem z czasem: 2:52:49.
Do Adama straciłem 5:25 i do Bartka - 6:43. Bartek zaliczył jakiegoś dzwona i chyba ograniczył się do dojechania do mety.
Mój wynik pozwolił na zajęcie 197/438 miejsca w OPEN (45% stawki) i 86/171 miejsca w M3 (50% stawki). Przed startem chciałem zdobyć ok. 350 pkt, a zdobyłem 354 pkt. Rok temu w Polanicy wywalczyłem 347 pkt czyli jest troszkę lepiej. 
Trochę pechowo, bo kategorię na Mega wygrał Dariusz Poroś i do niego był porównywany mój czas. Gdyby nie pojechał on na Mega to kolejny zawodnik z M3 przyjechał ponad 6 minut później, a to dałoby bardzo fajny wynik pkt. ... ale niestety.
Ariel, Adam i Bartek jeżdżą w M2 więc gdyby nie Darek to punktowo zrównałbym się z Bartkeim ... ale nie ma co gdybać ... . Jest ok ... swój dzisiejszy wynik wziąłbym w ciemno uwzględniając swoją formę.
Aktualnie w generalce jestem na 30-stej pozycji. Awans w górę jest już raczej niemożliwy, ale nastąpi spadek. W Świeradowie spróbuję zastąpić najgorszy wynik (312 pkt) takim na poziomie 350-360 pkt. Poprawienie najlepszego miejsca w generalce (55) jest już niewyjęte.
Zdjęcia:











Fotka autorstwa Eli Cirockiej:

A tutaj powyższa fotka w pełnej rozdzielczości ... warto było ryzykować życiem

Fotka autorstwa Daniel O:


 



P.S.
W drodze powrotnej jeszcze zajrzeliśmy na chwile pokibicować w Jeleniej Górze w Grand Prix MTB Maja Włoszczowska XCC. Jedna fotka:


Porównanie naszych przejazdów tu.

Mapka:


Kategoria Maratony 2014

Maraton - Poznań

  • DST 64.50km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 28.67km/h
  • VMAX 53.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • HRmax 185( 93%)
  • HRavg 174( 88%)
  • Kalorie 3200kcal
  • Podjazdy 400m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 września 2014 | dodano: 07.09.2014
Uczestnicy

Uffff ... wróciłem. Ciężka sprawa tak pyknąć autem (jako pasażer) w jeden dzień ok. 700 km i zaliczyć start. A w drodze powrotnej jeszcze 5 piwek.
Ale od początku. Dojechaliśmy na miejsce chwilę przed 9:00. Tradycyjnie odbiór "pakietu startowego", jedzonko, powoli przygotowanie do startu. O 10:00 udałem się na "niby rozgrzewkę". O 10:25 już stałem przed wejściem do sektora, aby być z przodu. O 10:30 już byłem w drugim szeregu sektora 3, a kilka minut później dołączył do mnie Bartek. Do 11:00 były "śmichy i hihy" na różne tematy i było ok.
Przypomnę, że w związku z różnymi zbiegami okoliczności (zatrucie w Wałbrzychu i nie dojechanie do mety w Szklarskiej Porębie) aktualna sytuacja wymusiła na mnie ten nieszczęsny daleki wyjazd do Poznania w celu "dozbierania" startów do generalki. Od tego dzisiejszego startu też uzależniałem swoją przyszłość maratonową w kolejnym sezonie.  Początek po ciężkiej zimie wypadł fajnie, a później wszystko się rozpieprzyło (jak zawsze w okresie wakacyjnym). W efekcie tego jest moja aktualna dyspozycja na poziomie wegetacji, aczkolwiek zdarzają się przebłyski dobrej formy.
Oczekiwania względem Poznania to było wywalczenia sektora 2 na pozostałe dwa starty w tym sezonie i co najważniejsze na pierwszy start w przyszłym sezonie. Taki wynik mocno by mnie podbudował i dodał motywacji do pracy w okresie zimowym. Żona jak usłyszała o wizji sektora 2 to mnie wyśmiała ... no ale nic - pojechałem. Pomyślałem sobie jeszcze: "w ostateczności sektor 3 nie będzie dramatem w obliczu tego, że po kolejnych dwóch startach (bez Poznania) to popłynąłbym do sektora 4, a może i 5)".
Chwilę po 11:00 wystartowaliśmy. Bartek od razu wyskoczył do przodu, a ja jakoś tam kręciłem na kole innych. Na początku konkretnie mnie przytkało i trochę odpuściłem. Od startu było 7 km asfaltu i "w peletonie" się jechało bardzo fajnie. Czołówka mocno pracowała, a reszta spokojnie "na kole".  Bartek coś tam próbował pociągnąć, ale szybko się wyleczył z tego pomysłu. Po 5-ciu km porwany peleton sektora 3 ponownie się scalił i zrównałem się z Bartkiem. Myślę sobie jest ok ... 5 km poszło i jestem koło Bartka więc jest super. Z drugiej strony wszyscy byli koło Bartka więc dotychczasowy przejazd niewiele wnosił, bo ani ja nie miałem jakieś straty do czołówki, ale też nie miałem żadnej przewagi nad resztą. Teoretycznie był pewien znaczący zysk: strata do potencjalnego zwycięzcy (a sektory 1 i 2 jechały też w grupach z różnicą 30-45 sekund czyli tak jak to wynikało z ich startu) też była żadna, a to jest wyznacznikiem uzyskiwanych pkt i co najważniejsza wyznacznikiem tak istotnego dla mnie i innych sektora. 
Ale jedziemy ... rozpoczął się 8-my km. i pierwszy zjazd do lasu. Skręcam, widzę stromy podjazd, zrzucam łańcuch z przodu i jednocześnie na lżejsze przełożenie z tyłu i co ? - łańcuch spada z największej zębatki kasety i się zakleszcza między nią, a szprychami.  Zatrzymuję się, zbiegam na pobocze i walczę. Koło nie chce się obrócić, ani w przód ani w tył, łapię łańcuch i próbuję go wyrwać. Wreszcie się udaje, ale cały sektor 3 mi odjeżdża, a sektora 4 jeszcze nie widać.  Kurde, zostałem sam. Dramat - w Szklarskiej nie przekroczyłem mety aby nie stracić sektora 3, ustawiłem się w Poznaniu przy taśmie żeby nie stracić kontaktu z czołówką szybko jadącego sektora, a tu już na pierwszym podjeździe wszystko się spitoliło. Wskakuję na rower i podejmuję decyzję aby gonić końcówkę sektora 3. Mam do nich straty jakieś 30 sekund. Nie wiem czy to było mądre bo wydawało się, że te ostatnie osoby są blisko, ale cisnąłem za nimi sam na tętnie 180 i dojście kogokolwiek przede mną wydłużyło się mierząc w dystansie na kolejne kilometry.  Jak już kogoś doszedłem to musiałem trochę odpocząć na kole i co dalej ? - kolejny awans musiał spowodować przyspieszenie. I znów byłem to ja. Wyskakiwałem zza pleców i w trupa cisnąłem (nawet nikt nie próbował jechać za mną).
Jak doganiałem kolejny pociąg to byłem tak zajechany, że chyba tylko jakimiś nadprzyrodzonymi mocami ledwo utrzymywałem koło ostatniego jadącego zawodnika.  Wtedy też modliłem się, żeby nie zrobili zmiany bo by mi odjechali. Tak cisnąłem przez blisko 25 km od startu i doprowadziłem się do stanu, że już marzeniem było utrzymać tempo grupki w której jechałem. Fajnie wyszło, bo było nas momentami ok. 10-15 osób. Szybko też zauważyłem, że lepiej jechać w pierwszej połówce bo zdarzało się, że jadąc na np. 12-tej pozycji, osoba jadąca na 5-tej nie utrzymała koła i sprawa się komplikowała. Wówczas wyskakiwałem i znów w trupa goniłem tych co odjechali żeby nie spadać "w hierarchii". W takich większych grupach "łykaliśmy" pojedyńczych kolarzy, którzy albo się do nas przyłączali albo odpadali. Mniej więcej od 35 km już byłem wykończony ... moja jazda sprowadzała się do utrzymywania tempa grupy, często powodując, że zaczynałem do nich tracić 3-5-7 metrów. Wtedy liczyłem na jakiś ostrzejszy zakręt, jakiś kawałek zjazdu żeby spróbować coś zaoszczędzić na dohamowaniu grupy, a wiadomo, że czym więcej osób jedzie tym mniej płynnie pokonują tego typu trasę.  Na duchu mnie podtrzymywało tempo jazdy - przez większość trasy średnia prawie 30 km/h. Super ... czym bliżej mety tym bardziej byłem zdesperowany żeby jeszcze coś z siebie wykrzesać i że już tak blisko meta, że muszę dać radę. Na trasie poza przygodą z początku, straciłem jeszcze (w okolicach 30 km) ok. 30-45 sekund na karambolu zawodników jadących przede mną. Wtedy wylądowałem na prowadzeniu w grupce (raczej fajnie, bo już też wtedy prawie "podpierałem boki") i przez kolejny km, tempo w moim wykonaniu raczej nie było porywające.  Jak mnie wyprzedziły dwie osoby i nadały tempo to znów trzeba było walczyć o życie. Ogólnie to kontakt z moją grupą w której jechałem straciłem na schodach na ok. 6-7 km przed metą. Zbieganie po nich wyszło mi gorzej, wszyscy odjechali, a ja zostałem z jednym zawodnikiem, który jechał dobrym, aczkolwiek spokojnym tempem. Wtedy też czułem powoli nadchodzące skurcze (od ok. 5 km wcześniej) więc się nie wydurniałem i jechałem za nim. Kusiło, aby go wyprzedzić, ale dobrze zrobiłem, że odpuściłem. Jedynie 1 km przed metą pojechałem w trupa, ale gość i tak był mocniejszy na finiszu. Tak dojechaliśmy do mety ... ja z czasem: 2:15:27
Od razu namierzyłem Bartka i pytam jaki miał czas. Dokładnie to wyprzedził mnie o 3:42 - Ha !!!
Jest nieźle ... przychodzi SMS z wynikiem i wymiękłem.
- miejsce OPEN: 99/422 (23% stawki). Nigdy nie byłem w setce !! - to jest rekord życiowy !!
- miejsce w M3: 30/138 (21% stawki) - kolejny rekord życiowy
- pkt do generalki - 433 (dotychczasowy rekord życiowy 403 pkt, a z tego sezonu najlepszy wynik to 384 pkt). Po prostu nokaut !!
A na koniec najlepsze ... policzyłem sobie sektor ... celem i marzeniem byłby 2, a wyszedł ? ... tak ... wyszedł sektor 1 !!!! 
Dość szczęśliwie bo czas gorszy o 1 minutę już dałby sektor 2.
Suma sumarum ... to najlepszy wynik sportowy w życiu i to jest też sytuacja która spowoduje, że zima będzie mocno przepracowana, bo sektor 1 za rok we Wrocławiu (prawdopodobnie bo Wrocław jest od zawsze) do czegoś zobowiązuje, prawda ?
Chyba też dzisiaj trafiłem z doskonałą formą. Tętno średnie 174 bpm to też wartość jaką nie uzyskałem na żadnym tegorocznym starcie.
Porównanie przejazdu mojego i Bartka tu.

Kilka fotek:


Fotka autorstwa Eli Cirockiej:





Fotka autorstwa tbtomes:


Fotka autorstwa Kasi Rokosz:






Fotka autorstwa tbtomes:

Fotka autorstwa robinnn:

Fotka autorstwa Eli Cirockiej:


 
Mapka:


Kategoria Maratony 2014

Maraton - Szklarska Poręba

  • DST 50.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:47
  • VAVG 13.22km/h
  • VMAX 62.60km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 199(101%)
  • HRavg 145( 73%)
  • Kalorie 4000kcal
  • Podjazdy 1510m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 sierpnia 2014 | dodano: 16.08.2014
Uczestnicy

Ujmę to tak: "żeby jeździć trzeba jeździć". Jednak brak treningu od miesiąca, wzrost wagi o ok. 4-5 kg (i to po korekcie) względem poprzedniego startu sprzed 4-rech tygodni i aktualna choroba na anginę (połykam antybiotyki jeszcze przez dwa dni) spowodowały/doprowadziły do tego, że dzisiaj zaliczyłem DNF'a.
Przy whisky łatwiej mi będzie to przełknąć ... więc tradycyjnie początek relacji zacznę od regeneracji duchowej ... . 
A więc na starcie w sektorze 3 spotkałem Bartka i Jacka. Jacka w zasadzie dzięki temu, że nie umknęło organizatorowi jego przechodzenie przez barierki i szanowny nasz kolega musiał dookoła "dogibać" do normalnego wejścia do sektora, gdzie akurat ja stałem.  Tradycyjnie mp3-ka podziałała 3 minuty (jak jeszcze byłem w sektorze).  Już nigdy więcej nie będę tego ładował przed startem bo takie ładowanie kiedy nie jest "wyjechana na maksa" chyba rozładowuje baterię do zera, a nie ładuje.  No nic ... 11:00 start. Jakoś sobie kręciłem. Jacek wielokrotnie powtarzał, abym pedałował na wysokiej kadencji (mi się wydawało, że właśnie tak kręcę). Na około 3-4 km, zagadał do mnie Tomek. W zasadzie to dzisiaj poznaliśmy się osobiście - pozdrawiam serdecznie.  Chwilkę pojechaliśmy razem i odjechał. Na zjeździe go dogoniłem i wyprzedziłem. Na kolejnym podjeździe on mnie, na zjeździe ja jego. Tomek podjazdy jechał znacznie szybciej, natomiast na zjazdach jego przewaga malała w oczach.  W zasadzie to na ok. 7-tym km się rozstaliśmy i dopiero w 3/4 podjazdu na "dwa mosty" mnie doszedł i wyprzedził. Ja z kolei potrzebowałem ok. 4 km następnego zjazdu żeby do niego dojść. Jeszcze wcześniej na szczycie "Grzybowca" wyprzedził mnie Adam ... i też na tym technicznym zjeździe do Jagniątkowa mi znikł z oczu. Jeszcze go tam widziałem w początkowej fazie podjazdu na "dwa mosty" ale później już nie. Mój dramat w zasadzie się zaczął na tym podjeździe. Zacząłem na nim tracić sporo pozycji.  Wtedy też już powoli zaczynałem czuć "szczypanie" w mięśniach. Pierwszy skurcz (i to od razu w obu nogach) złapał mnie na 29 km (wtedy jeszcze jechałem za Tomkiem). Na 31 km jak już mnie dziesiątki zawodników wyprzedzało to wiedziałem, że nici z jakiegokolwiek sensownego wyniku. Nawet prowadzenie roweru nic nie dawało bo jechałem w nowych butach i tak mi one pięty obtarły, że każdy krok to był niemiłosierny ból. 
Do mety kawał trasy i znów tradycyjnie track org'a nie działał. Żałowałem, że nie podegrałem swojego przejazdu z tamtego roku. No nic ... myślałem, że w tym względzie coś się poprawiło, ale niestety nie ... i nie ma co oczekiwać jakichkolwiek postępów. Jeśli chodzi o trasę to było sporo błota - coś na wzór maratonu w Wałbrzychu. Błoto utrudniało poprawną pracę napędu, ale to w zasadzie bez większego znaczenia bo naprawdę rzadko kiedy jechałem na innym przełożeniu niż "młynek".  Koła się zapadały w tym błocie co dodatkowo mnie wykańczało i irytowało (jak i zapewne innych również). Na tych zjazdach jechałem jak zawsze. Błoto waliło po oczach (szybko zdjąłem okulary bo nic nie było widać), koła się uślizgiwały, okresowo padał deszcz. Zaliczyłem trzy upadki, ale nic poważnego, chociaż teraz kolano mnie boli.
Ale wracając do trasy ...  na tym 31 km podjąłem decyzję, że nie przekroczę linii mety. To takie zagranie strategiczne. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale byłem świadkiem tego typu zagrań wśród znajomych.  Wtedy też wyjąłem telefon, napisałem kilka SMSów z informacją, że będę wegetował do mety i żeby się nikt nie martwił (wtedy też mnie Jacek wyprzedził).  Ale dla mnie to było bez znaczenia poza tym, że lekko mnie zirytował.
Będąc w Michałowicach (44 km) nawet wpadłem na pomysł, że skrócę sobie trasę i pojadę od razu do auta. I tak też zrobiłem.
Ogólnie zrobiłem bardzo dobrze bo nawet jeśli jakimś cudem dałbym radę (pewnie nie) dojechać z czasem Jacka (4:23) i porównując to ze zwycięzcą M3 (2:38) to wywalczyłbym 300 pkt ... a powiedzmy sobie szczerze wyniki poniżej 350 pkt mnie nie interesują.  Wynik Adama - 3:43 dałby dopiero granice tego co bym chciał uzyskać deklarując się do dzisiejszych zawodów. Ale to było nierealne.
Nie przekroczyłem linii mety bo gdybym to zrobił to "poleciał bym" chyba w sektor 4 (taki sektor wywalczyłem w Bielawie) na kolejny maraton. A tak mam dalej sektor 3.  No ale niestety muszę teraz już jechać do Poznania żeby to jakoś spiąć na koniec sezonu. 
Poznań to płaskie badziewie, da fajny wynik do generalki (jak dobrze pójdzie bez defektu), da sensowny sektor na nowy sezon i jest startem niezwykle ważnym dla walczących o generalkę. To szybki maraton, a w takich straty do zwycięzców są znacznie mniejsze niż w górach. Czy walczę o generalkę ? - tak, ale od pewnego czasu już raczej "na odczepnego".  Nie lubię dalekich wyjazdów, ale prawdopodobnie się poświęcę. Muszę się jeszcze w tej końcówce jakoś zmobilizować (żeby nie zmarnować całkowicie tego całego poświęcenia w okresie zimowym), chociaż dzisiaj wyszła totalna bezradność.
Gratulacje dla Bartka i Adama za fajne wyniki (a Adam jeszcze wczoraj ścigał się na Okraj). Uhhhhhhh ... .

P.S.
Nie wiem dlaczego po zgraniu z garmina czas przejazdu zmniejszył mi się o ok. 30 minut. To tak jakby ktoś stwierdził, że miałem sensowny czas ... .

Fotki z maratonu:

















Mapka:


Kategoria Maratony 2014

Maraton - Bielawa

  • DST 50.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:31
  • VAVG 14.22km/h
  • VMAX 59.90km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 173( 87%)
  • HRavg 158( 80%)
  • Kalorie 3350kcal
  • Podjazdy 1670m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 19.07.2014
Uczestnicy

Kolejny maraton, który z uwagi na wiele zmian w moim życiu pojechałem tylko dlatego, że go wcześniej opłaciłem.  Ostatnio moje życie zdominowała praca i "niesportowy" tryb życia. Bardzo niesportowy ... .
Ale ok, pojechałem. Jesteśmy na miejscu 8:30 - odbiór "pakietu startowego", przebieranie się pod autkiem i oczekiwanie na wyjazd na "rozgrzewkę":

Już między 9:00 a 10:00 było czuć, że będzie niesamowicie gorąco. Ale dla mnie to ok - wolę gorąco niż reanimację roweru po maratonie w deszczu.  A w sytuacji jak jeszcze innym zawodnikom wysokie temperatury przeszkadzają to dla mnie jest jeszcze lepiej.
Dzisiaj znów zabrałem "stary rower" bo czemu nie ? - dalej go zarzynam zanim zdecyduję się na wymianę wielu komponentów i dalej jak na złość funkcjonuje (ale dla mnie to dobrze). Byłem pewien, że przed BA będę musiał co nieco go zreanimować, a tu przetrwał 5 startów i dalej działa.  To dobrze, bo w przyszłości będę miał jak znalazł nowe koła, napęd, linki, pancerze, klocki itp., które już mam od dłuższego czasu kupione.
Przed startem w Bielawie jakaś tam "rozgrzewka" - ogólnie dramat. Ale nic - ustawiam się w sektorze startowym o 10:40 ... nie wiem po co (w pełnym słońcu) bo w planach jest i tak spokojna jazda. 

Ale nic ... Bartek z kolei podjeżdża bezpośrednio przed startem i jego start z końca sektora 2 i mój z połowy sektora 3 to różnica może 30 sekund.
Jeszcze na dodatek oczekując na start rozładowała mi się mp3-ka ... co za syf 
Ale wystartowaliśmy ... jadę spokojnie - wszyscy mnie wyprzedzają jak chcą . Po 500 m wyprzedza mnie Jacek. Myślę ... niemożliwe !!! - jest chyba bardzo źle. Podjeżdżam, jak nic ... Sufa. 
Zamieniliśmy ze 3 zdania co on tu robi itp. i rozstajemy się. Odjeżdża, ale po kolejnych 500 m wyprzedzam go i już się nie widzimy.
Ogólnie profil trasy wyglądał tak:
czyli "nie w kij" dmuchał.
Przejechany ostatnio Bike Adventure w wariancie PRO wielu rzeczy mnie nauczył więc postanowiłem zacząć spokojnie. Do garmina (organizator standardowo dał dupy z trackiem) wgrywam swój przejazd z tamtego roku. Miały być dwie iluzjonistyczne zmiany (i były) więc jadę porównawczo względem przejazdu sprzed roku. No i wyszło gorzej - w ani jednym momencie trasy nie jechałem lepiej niż rok temu. 
W tamtym roku pamiętam, że skurcze mnie zabiły w połowie trasy. Tym razem postanowiłem pojechać spokojniej (finalnie bez skurczy) i w zasadzie mi się to udało, ale patrząc na profil to w większości trasy jechałem gorzej niż rok temu. Przez 3/4 trasy miałem sytuację taką, że na każdym jednym podjeździe przejazd z poprzedniego roku był o jeden podjazd "do przodu" - czyli jak zaczynałem dany podjazd to na profilu widziałem, że rok temu ten podjazd już zaczynałem zjeżdżać.  No nic ... miałem fragmenty w końcówce lepsze (to co rok temu wchodziłem "z buta" tym razem w pewnej części wjeżdżałem) ale finalnie pojechałem nieco gorzej (o ok. 7 minut).
Punktowo też tak wyszło - w zeszłym roku 365 pkt, a w tym 351 pkt - czyli gorzej.
Ogólnie trasę pokonałem na maksa swoich możliwości na dzień dzisiejszy. Wyszło jak wyszło. Finalny wynik to:
Czas: 3:31:00.
Ten wynik to:
- 79 miejsce w M3 na 204 (38% stawki)
- 191 miejsce w OPEN na MEGA na 516 zawodników (37% stawki).
Przegrałem z Bartkiem o 13:48 i z Adamem (tu totalne zdziwienie i smutek z mojej strony ) o 18 sekund !!. Na trasie się nie widzieliśmy (aczkolwiek na mecie Adam mówił, że mnie widział na podjeździe na trzy buki) ale na metę dojechałem przed nim. Jednak różnica w startach poszczególnych sektorów spowodowała, że przegrałem. Gratulacje dla Adama ... był iluzjonistycznie czy finalnie na mecie lepszy. 18 sekund przy naszych czasach (na poziomie trzech i pół godziny) to tyle co nic, ale przegrałem.
Co dalej ? - wyjeżdżam na wakacje (nad morze - Międzywodzie - na 10 dni) z samego rana w poniedziałek (bez roweru - zakaz od żony) więc w tym miesiącu już nie pojeżdżę.  Żona ważna /postać/osobowość ... dominująca ... więc jest jak jest. Odpoczynek też i mi się przyda ... .
Kolejny start za 4 tygodnie w Szklarskiej Porębie. Mój dzisiejszy przejazd da mi sektor 4 (poprzedni Wałbrzych - sektor 5), ale dzięki wynikowi ze Zdzieszowic w Szklarskiej pojadę ostatni raz z sektora 3. Co dalej ? - zobaczymy ... może dla podbicia sektora zdecyduję się na "syfiarski" Poznań, a może nie. Decyzję podejmę po starcie w Szklarskiej ... .

Ogólnie nie ma dramatu - wyszło przeciętnie.  W górskich maratonach stać mnie (dzisiaj) na to co pojechałem, zobaczymy jak to wyjdzie w generalce względem poprzednich lat (2012 - 55 miejsce, 2013 - 56 miejsce).
Porównanie naszych przejazdów - tu.

A teraz nieco fotek z trasy:
Autor fotki (Piotr Jakubiec):





Autor fotki (Tomek tbtomes):


Autor fotki (Ela Cirocka):




Autor fotki (Ela Cirocka):

Autor fotki (Tomek tbtomes):





Autor fotki (Tomek tbtomes):

Autor fotki (Piotr Jakubiec):

Autor fotki (Kasia L.):


Mapka:


Kategoria Maratony 2014

"Kozia szyja" - epizod 4

  • DST 56.00km
  • Teren 56.00km
  • Czas 03:41
  • VAVG 15.20km/h
  • VMAX 52.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRmax 163( 82%)
  • HRavg 142( 72%)
  • Kalorie 4200kcal
  • Podjazdy 1540m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano: 06.07.2014
Uczestnicy

Dzisiejszy etap miał taką postać:

Rano standardowo ból mięśni, każde zgięcie lub wyprostowanie nogi to ból z uwagi na chociażby wczorajszy upadek.
No ale nic - ostatni etap więc trzeba się z nim zmierzyć. Start już o 10:00 ze względu na dekoracje, powroty do domów itp. Teraz jak piszę te słowa to już jestem we Wrocławiu.
Przed startem przetarłem ściereczką grubsze błoto z ramy, dołożyłem nową warstwę smaru na ubłocony łańcuch i heya na start.
Wszyscy mieli czyste rowery, czyste napędy, tylko ja jechałem na takim usyfionym rowerze.
Znów przed startem zamieniłem kilka zdań z Adamem i Bartkiem. O 10:00 wystartowaliśmy. Mój  plan zakładał aby nie stracić wypracowanej przewagi nad Adamem po pierwszych 3-ech etapach. Postanowiłem jechać przed nim.  Na pierwszych 3 km Adam kilka razy zrównał się ze mną co mnie nieco irytowało. Kilka razy nawet przyśpieszył na tyle, że musiałem zwiększyć rytm pedałowania.
Fotka (Ela Cirocka):

A skoro tak ... no to pojedźmy nieco szybkiej ... .  Odskoczyłem mu delikatnie i systematycznie moja przewaga rosła. W zasadzie to już się więcej nie widzieliśmy.

Na zjazdach jechałem dość szybko, żeby Adam nie nadrobił zbyt wiele. Też starałem się, żeby nikt mnie nie blokował. Pewnie Adam też tak to rozplanowywał. No i tak sobie jechałem odwracając się za siebie co jakiś czas. Kilometry leciały a Adama nie było. No to super. 


Etap był jaki był - trochę technicznych zjazdów, trochę szutrowych autostrad. Duża część trasy pokrywała się z maratonem Piechowickim organizowanym w poprzednich latach.
Czasy z etapu wyszły tak:
Bartek: 3:12:20
Adam: 3:51:55
Ja: 3:41:21
Na mecie chwilkę pogadałem z Bartkiem i musiałem się zbierać.


Sumarycznie patrząc na całokształt tych 4-rech dni to wyszło tak:

  • zająłem ostatecznie w M3-PRO miejsce: 34/57 (60%), oraz w OPEN-PRO-MEN: 78/134 (58%). W poszczególnych etapach zajmowałem następujące miejsca (w KAT-M3: 34-35-37-35 i w OPEN: 92-91-100-89) - czyli dość równo. 
  • spędziłem łącznie na rowerze (czas przejazdu wszystkich 4-rech etapów): 16:09:51 i przejechałem ok. 230 km z łącznym przewyższeniem ponad 7000 m. 
  • Przegrałem z Bartkiem sumarycznie o 1:45:56 i wygrałem z Adamem o 19:23.
Dostałem medal i w ogóle jestem przeszczęśliwy, że dojechałem do końca.


Porównanie przejazdu naszej trójki - tu.

Mapka:


Kategoria Maratony 2014

"Jesteś królem" - epizod 3

  • DST 60.00km
  • Teren 55.00km
  • Czas 04:58
  • VAVG 12.08km/h
  • VMAX 66.30km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • HRavg 148( 75%)
  • Kalorie 4600kcal
  • Podjazdy 2210m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 lipca 2014 | dodano: 05.07.2014
Uczestnicy

Znów napiszę kilka zdań zanim udam się na miejsce startu. Otóż jestem kompletnie zajechany. Mięśnie mnie strasznie bolą, kuśtykam chodząc po domu.  Cały czas patrzę na ten dzisiejszy profil i kombinuję jak strategicznie podejść do tematu. Wygląda on tak:

Dzisiaj będę musiał pojechać tak jak nigdy dotąd mi się nie udało: miękko, na dużej kadencji, powoli. Wszystkie strome podjazdy odpuszczę. Może to zabrzmieć trochę idiotycznie, ale myślę nad podprowadzaniem roweru na 3-cim km na tej ściance zaraz za grotami.  To byłby dramat i śmiech, ale dzisiejszy etap wielu "zabije". Ja bym wolał być tym, który po orga nie będzie dzwonił. 
Trochę mnie też martwi limit czasu wjazdu na metę dla dzisiejszego etapu na poziomie 6 godzin.

Wróciłem ... . Dzisiaj będzie krótko bo jestem wypruty na maksa.
Fotka na ogródku u rodziców:

i przed startem z Bartkiem:

A więc ... na ściance za grotami jechałem ... bo nikt nie prowadził aczkolwiek byłem zainteresowany takim obrotem sprawy, ale samemu prowadzić to trochę wstyd.  Ogólnie to Bartek i Adam pojechali, a ja obrałem sobie za cel ukończyć ten etap. Jechałem spokojnie, na bardzo wysokiej kadencji i przyświecał mi jeden cel: przetrwać i dojechać do mety w limicie czasu.
Z trasy (i ogólnie) wartego wzmianki był:

  • poważny lot przez kierownicę na 33 km (trasa pokrywała się w tym miejscu z tym hardcorem co wyznacza Golonko na swoim maratonie w Karpaczu). W tamtym roku też na tej sekcji leciałem przez kierownicę. Gleba była naprawdę poważna i sporo się poobdzierałem, ale na szczęście nic nie połamałem.   Teraz po znieczuleniu  już znacznie mniej boli i nawet nogę w kolanie mogę zgiąć.
  • zjazdy były naprawdę bardzo trudne technicznie. Nie wiem jakie wrażenie odniósł Bartek i Adam, ale nigdy u Grabka czegoś takiego nie jechałem. Dam sobie rękę uciąć, że ludziska na forum będą zachwyceni. Dla mnie trudność trasy była identyczna jak Karpacz u Golonki.
  • Na 60 km wyszło wg stravy 2210 m przewyższenia !!  Uwzględniając, że trasa to dukty leśne, łąki, pola (i w zasadzie łącznie ok. 5 km asfaltów) to zapewne jesteście sobie w stanie wyobrazić co to była za rzeźnia. Osobiście umarłem. Z wysiłku byłem bliski wymiotowania na trasie, a na mecie potrzebowałem 2-3 godziny żeby do siebie dojść. I nie chodzi o to że nie miałem co jeść czy pić, ale już mi było źle na samą myśl o włożeniu do ust banana, ciastka czy zrobienia łyczka izotonika. Pamiętajmy też o tym jak w dupę dostałem wczoraj i przedwczoraj. Na "świeżaka" nie chciałbym tego jechać ... .
  • Rozwaliłem buty i muszę kupić nowe. W zasadzie to też się wpieprzyłem w tę rzekę po której trzeba było iść po kamieniach. W ogóle to wróciłem cały mokry bo albo wpakowałem się do rzeki, albo obmywałem sobie rany na trzecim bufecie, albo lałem wodę na głowę. Równie dobrze mogłoby lać.
  • To był mój najtrudniejszy maraton w życiu i chyba jeden z nielicznych bez skurczy, aczkolwiek już było blisko. Myślę, że to jest ważny element przed jutrzejszym finałowym startem.
Jeśli chodzi o wynik to czas jaki uzyskałem to: 4:58:10. Adam miał 4:45:54, a Bartek: 4:14:53. Jeśli chodzi o generalkę PRO-MEN to Bartek zajmuje aktualnie 58-me miejsce, ja 79-te, a Adam 81-wsze (na 134). W M3-PRO jestem 33/57. Nie wiem ile Adama kosztował zdrowia i sił dzisiejszy przejazd ale stratę do mnie zmniejszył do 8:49 i jutro zamierzam tę różnicę w czasie obronić. 

Jutro z mety jadę do Wrocławia więc jak będę w stanie to relację napisze późno wieczorem lub kolejnego dnia po pracy.       



P.S.
Przejazd Adama, Bartka i mój - link.

Mapka:


Kategoria Maratony 2014

"Ściana płaczu" - epizod 2

  • DST 58.00km
  • Teren 50.00km
  • Czas 03:48
  • VAVG 15.26km/h
  • VMAX 54.90km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • HRmax 170( 86%)
  • HRavg 148( 75%)
  • Kalorie 3500kcal
  • Podjazdy 1680m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 lipca 2014 | dodano: 04.07.2014
Uczestnicy

zisiaj rano (kiedy to piszę) znalazłem czas aby prześledzić mapkę i profil drugiego etapu. Założyłem, że go zrobię w czasie 4 godziny (max 4:15). Zobaczymy w praktyce. Wydaje mi się znacznie prostszy od pierwszego za sprawą tych autostrad szutrowych, aczkolwiek pierwszy podjazd na Rozdroże nie prowadzi główną drogą tylko lasem po mocno kamienistej drodze (ostatnio jak tamtędy zjeżdżałem i zgubiłem picie to już go nie odnalazłem mimo, że go wjechałem z powrotem pod górę). 
Profil etapu prezentuje się tak:

To tyle tytułem wstępu.
Po jakimś czasie ... :
Jestem już po. Na starcie pojawiłem się o 10:57 więc stałem prawie na samym końcu. Ruszyliśmy.

Jechałem po swojemu, po ok. 2 km, wyprzedziłem Adama ... i już się więcej nie widzieliśmy. W zasadzie do 30 km to wyprzedzałem ludzi - na podjazdach i na zjazdach.

Pilnowałem picia i jedzenia. Wszystko było super.  Na 30 km zaczynała się "ściana płaczu" i jak ją zobaczyłem i zacząłem jechać ... to po 50 metrach dałem sobie spokuj. Wszyscy dookoła prowadzili. No więc i ja gibałem z buta.  Na tym etapie wszystko co dobre się skończyło. W pewnym momencie gość przede mną zaczął jechać więc i ja spróbowałem. Przejechałem 10 metrów i prawie spadłem z roweru ze skurczem uda. Szedłem więc dalej. W pewnym momencie już było nachylenie znośne więc próbowałem jechać. Dorobiłem się skurczy drugiego uda i jazdę przeplatałem gibaniem z buta.  Wszyscy jechali ja szedłem, ale jako tako strat w pozycjach nie odnotowałem (aczkolwiek wszyscy się mocno do mnie zbliżyli). Para kolarzy co zaczynała ścianę płaczu razem ze mną wylądowała na szczycie Stogu Izerskiego jakieś 200 metrów przede mną. Trochę sił (i kolejny skurcz) mnie kosztowało aby ich dojść na zjeździe, ale i tak sporo zyskałem jadąc dalej im "na kole".  Na kolejnych podjazdach już mi odjechali, ale jakoś trzymałem się jeszcze na swoim miejscu. Na długich prostych odwracałem się do tyłu - nikogo nie było. Nawet ze dwie osoby wyprzedziłem, ale jak się zatrzymałem na 3-cim bufecie to nagle jak spod ziemi wyrosło chyba z 6-ściu kolarzy. Na zjeździe jechałem z nimi, ale na podjeździe na Wysoki Kamień wszyscy mi odjechali. 
Cały ten odcinek szedłem pieszo z postojami z powodu skurczy. Oni wszyscy jechali więc na ostatniej prostej już mi z oczu zniknęli. Pozostał jeszcze zjazd do mety. Super techniczny fragment na którym chyba z pięć osób dogoniłem i wyprzedziłem.  Ale radości mi nie sprawił:
Fotki (Ela Cirocka):


Byłem już tak zajechany, że chciałem już dojechać do mety, do domu, coś zjeść i odpocząć. Do tego znów zacząłem panikować jaka to byłaby szkoda złapać na tym odcinku kapcia.  Ze swoimi skurczami nawet bym dętki nie zmienił bo jakiekolwiek przykucnięcie lub schylenie się byłoby nierealne. Wreszcie wylądowałem w Górzyńcu i została ostatnia prosta do podjechania. I tu znów skurcz uda ... dramat - jakoś ręką naciskając na nogę dowlokłem się do mety (była tam żona więc głupio było zejść z roweru i go prowadzić na ostatnich 50-ciu metrach). Za linią mety potrzebowałem trochę czasu żeby dojść do siebie.

Jutro już będzie potężny ból mięśni ... będzie bardzo źle, trudno i ciężko.  Jeśli dożyję do tego momentu to cały etap jadę żeby tylko zmieścić się w limicie czasu.
Dzisiaj dystans sumarycznie się zgadzał, aczkolwiek znów to samo - z profilem się nijak nie pokrywał. Na blisko 7 km przed metą track udostępniony przez orga wskazywał, że jestem na mecie. DRAMAT.
Przewyższenia podobnie jak wczoraj wyszło mniej niż miało być.

Za 30 minut czeka mnie jeszcze fryzjer, powrót do domu i degeneracja.
Później też (jak Adam oraz Bartek zgrają swoje ślady na stravę) to podlinkuję nasze przejazdy. Ciekaw jestem ile mnie kosztowała ta końcówka ? Na pewno miałem sporą przewagę nad Adamem i stopniała prawie do zera.  Adam dzisiaj pojechał bez jakichkolwiek skurczy - jutro mi dołoży.

Aktualizacja: Przejazd na trasie naszej trójki - link.

Sumarycznie do mety dojechałem z czasem:
- 3:48:37 (M3-35, w OPEN: 91). Jeszcze może niektórzy jadą więc ciężko spekulować czy liczebność będzie taka jak wczoraj. Ogólnie w kategorii pojechałem o 1 miejsce gorzej niż wczoraj, a w OPEN o 1 miejsce lepiej. Czyli tak samo.
Strata do Bartka już tym razem duża: 28:08, a przewaga na mecie nad Adamem tylko: 2:52. 


Mapka:


Kategoria Maratony 2014

"Złoty widok" - epizod 1

  • DST 52.50km
  • Teren 48.00km
  • Czas 03:42
  • VAVG 14.19km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • HRmax 178( 90%)
  • HRavg 162( 82%)
  • Kalorie 3700kcal
  • Podjazdy 1660m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 lipca 2014 | dodano: 03.07.2014
Uczestnicy

BA to będzie pełna improwizacja - nawet nie analizowałem przebiegu tras i profilów (aczkolwiek zaimportowałem do garmina tracki).
Jest 8:30 - korzystając z chwili czasu postanowiłem zacząć pisać dzisiejszą relację. Zostałem sam z Martą (aktualnie śpi). Jeden rower w Piechowicach, drugi na dachu auta (wyniosłem go rano bo inaczej bym się ze wszystkim nie zabrał). Mocując go dostrzegłem przeciętą oponę.  Tym oto sposobem mam dwa rowery z pociętymi oponami.  Za ok. godzinę jadę do Piechowic odwieźć Martę) i później u rodziców będę zmieniał opony. Te pocięte to: Race King z przodu w starym rowerze i Nobby Nic z tyłu w nowym. W zaistniałej sytuacji chyba wykonam dziwną konfigurację opon w obu rowerach. Z braku czasu zajmę się oponami pociętymi.  W starym dołożę Nobby Nic 2.1 z przodu (do założonego Race Kinga 2.2 z tyłu), a w nowym jak zdążę czasowo to założę z tyłu pancernego Nobby Nic 2,25 DD i z przodu wymienię oponę specialized (wygląda jak semi-slick) na Rocket Rona 2.1. Nie mam w zasadzie większego wyboru w oponach więc odrzucając same pancerne warianty mam do dyspozycji to co powyżej.
Tyle tytułem wstępu ... .
Po jakimś czasie jestem znów w domu. Zacząłem od whisky ...  i teraz polecimy dalej.
Oponki zmieniłem tak jak napisałem. W obu rowerach. Po zakończeniu prac:

następnie krótki przejazd aby się upewnić, że wszystko jest ok.
Na tym teście to mi jeszcze mp3-ka padła więc start bez muzyczki.
O 12:00 start z Piechowic, chwilę przed startem dostrzegłem Adama i Bartka. Zamieniliśmy ze sobą kilka zdań (tzn. z Adamem).
Trasa, która nas dzisiaj czekała wyglądała tak:

O 12:00 start i chłopaki odjechali. Ja spokojnie tak jak zaplanowałem. nie ma się co śpieszyć. Jadę swoje, normalnym tempem jak na treningu. Na szczycie Michałowic dojechałem do Adama (ojjjj ... nie wyglądał dobrze).  Wyprzedzam go. 500 metrów dalej przestrzeliłem skręt w prawo i w tym miejscu Adam mnie ponownie wyprzedził. Na zjazdach też lekko odpuszczałem bo jakość podłoża uzmysłowiła mi, że ten Race King 2.2 z tyłu to jednak jest chyba nieco zbyt delikatny wybór na takie zjazdy. Tu Adam odjeżdża i już go nie widziałem ... do czasu. Na 8-mym km jest - stoi na poboczu z łańcuchem w ręce.  Wyprzedzam go i już się nie widzimy. Bartek ? - inna liga więc nawet nie liczę, że moglibyśmy się gdzieś spotkać.  Jadę ... na razie jest ok. Nie żyłuję, nie kombinuję, pojawiają się trudniejsze sekcje to schodzę z roweru.  W okolicach 12 km motor - kurde - czołówka z fun - zaraz będą znowu bluzgi bo jadą mistrzowie świata w kategorii "dziadków i kobiet w ciąży" i muszą mieć swobodny przejazd.  Przyspieszam ... wyjeżdżamy na szeroki szuter prowadzący od hotelu Las do Michałowic więc odpuszczam - tutaj mogą sobie szaleć. Chwile później wyprzedza mnie dwóch, później jeszcze kilku pojedyńczo. Dziwne - spodziewałem się peletonu, a tu pojedyńcze osoby. No nic jadę. Po 20 km już zacząłem się martwić, czy nie przestrzeliłem rozjazdu. Finalnie jest - na 28 km.  Na tym etapie już niestety podszczypywały mnie łydki. Jest źle. Na pocieszenie nie tylko ja mam początki skurczów. Jadę dalej i ciągle myślę, co to będzie w kolejnych dniach. Na trasie ciągle trudne odcinki. Zjazdy w dużym procencie butuję i podjazdy również. Staram się oszczędzić mięśnie. Ze trzy lub cztery razy uderzam kołem w kamień i zeskokiem z roweru ratuję się przed upadkiem. To bolesny cios dla mięśni. Sumarycznie złapały mnie skurcze obu łydek i mięśni ud i podudzia. Ale nie na tyle mocno żeby teraz kulejąc chodzić po kolejne drinki i lód do kuchni.  Zobaczymy jutro jak wstanę. 
Cały dystans przejechałem tylko i wyłącznie w trybie profilu patrząc ile jeszcze tych podjazdów. Nie było lekko.
Kilka fotek (Ela Cirocka + Kasia L + organizator):





Sumarycznie do mety dojechałem z czasem:
- 3:41:43 (M3-34 (61% stawki), w OPEN: 92 (65% stawki).
Straciłem do Bartka jedynie 6:30   i zrobiłem przewagę nad Adamem 18:14.  Na mecie Bartek nie wyglądał na takiego co etap przejechał bez wysiłku, natomiast mogę sobie wyobrazić, że Adam (podobnie jak ja teraz) myśli co tu zrobić żeby jutro w ogóle dojechać do mety. Jutro etap "ściana płaczu" może to już będzie koniec ... .
Dzisiaj finalnie wyszło prawie 200 m w przewyższeniu mniej i prawie 5 km w dystansie. Garmin przez całą trasę napieprzał "poza kursem". Ogólnie profil się pokrywał, ale nadal org profile robi "z ręki palcem po mapie" niż z realnego przejazdu trasy. Szkoda, że za takie pieniądze nie można zrobić tego porządnie. 
Parametry z dzisiejszego przejazdu raczej przyzwoite.
Trzymajcie kciuki za jutro - jadę dalej na "starym" rowerze !!

Na koniec jeszcze przejazd na trasie naszej trójki - link.

Mapka:


Kategoria Maratony 2014

Maraton - Wałbrzych

  • DST 51.60km
  • Teren 51.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 12.85km/h
  • VMAX 52.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • HRmax 173( 87%)
  • HRavg 153( 77%)
  • Kalorie 4150kcal
  • Podjazdy 1560m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 25.05.2014
Uczestnicy

Start w maratonie w Wałbrzychu, w którym miałem oczekiwania na nadzwyczajny wynik spełzły na dramacie i starcie, którego mógłbym w ogóle nie jechać.  Chociaż z drugiej strony dostałem nauczkę i postaram się być o tyle mądrzejszy na przyszłość.
W dniu startu z samego rana przed wyjazdem do Wałbrzycha wylądowałem trzy razy w kibelku "za potrzebą". Nawet się ucieszyłem, że będę lżejszy.  Wyjazd do Wałbrzycha bez przygód (z żoną i Olą), na miejscu parkingowym spotkanie z Bartkiem i tradycyjnie hihy śmichy ... nie ukrywam, że trochę w temacie mojej rywalizacji z Arielem. Bartek trafnie zauważył, że przegrany z nas zamknie się w sobie i już do końca sezonu się nie podniesie psychicznie. Jakoś nie zakładałem wówczas, że rozmawiamy o mnie.  W zaistniałych okolicznościach spróbuję przewartościować swoje cele i jednak szybko zapomnieć o tym co się wydarzyło. Na tym etapie jeszcze było fajnie:



Na rozgrzewce spotkałem Adama i przed samym startem przy wejściu do sektora Ariela. Podpytałem go o formę, taktykę i każdy z nas poszedł do swojego sektora.
Fotka w sektorze:

O 11:00 nastąpił start. Już tutaj się mocno zirytowałem bo odstępy między sektorami z informacji na forum miały być ponad 3 minuty, a wynosiły jedną minutę.  I to jeszcze w sytuacji kiedy po stracie wjeżdżamy do lasu - nie trzeba żadnego ruchu wstrzymywać itp.


No nic - mój plan zakładał spokojną jazdę bo przewyższenie duże, a jak się chwilę później okazało to i błoto nie ułatwiało sprawy. Jadę teoretycznie spokojnie, wszyscy mnie wyprzedzają jak furmankę, ja podświadomie chyba przyśpieszam. Ale i tak dalej mnie wszyscy łykają. 

Po 5 km już się sytuacja w miarę unormowała i już trzymałem tempo osób jadących obok mnie. Kolejny aspekt, który już wtedy mnie wkurzył to ślad GPS, który org opublikował. Był do dupy.  Patrząc na to  perspektywie całości trasy to ciągle były komunikaty, że jestem poza kursem i wówczas kropa na profilu stała w miejscu. Po pewnym czasie łapał pozycję i następował przeskok w jakiś inny punkt. Nie przeczę, że i tak było znacznie lepiej niż go w ogóle nie mieć, ale to znów kolejny dowód na to, że tak naprawdę ślad powstał chyba z rysowania palcem po mapie (a dokładnie na komputerze), a nie realnego przejazdu trasy.




W moich planach na ten maraton (jak i każdy inny) silną stroną miały się okazać zjazdy.  Wreszcie po pierwszym podjeździe taki się trafił. I tu kolejny ZONK. Jak zawsze okazało się, że poziom sportowy ludzi w wariancie: podjazd-zjazd nie jest zachowany w odpowiednich proporcjach. Być może u nich jest ok, a u mnie jest zrypany ?  W każdym bądź razie mogłem zapomnieć o szybszej jeździe. Albo to był jakiś singiel i tempo ślimaka, momentami postoje, albo droga na 2 rowery gdzie jechał jeden obok drugiego. Zero możliwości wyprzedzania. Było bardzo ślisko, opony prawie w ogóle się nie trzymały nawierzchni. Na zakrętach wyrzucało z trasy. Z tyłu miałem założone gumki (hamulcowe), które uniemożliwiają zablokowanie koła na asfalcie to w praktyce na tym błocie większość zjazdów była jechana na pełnej blokadzie koła. Co chwila u ludzi jakieś loty przez kierownicę, panika w oczach i w ogóle męczarnia. Mazia błota spływała rynnami w dół i była to straszna mordęga.
Jeden z pierwszych zjazdów:

I końcówka zjazdu z Chełmca:



Na tym etapie znów zacząłem się denerwować bo wiedziałem, że zwycięstwo z Arielem staje się całkowicie nierealne.  Zacząłem na trzeciego próbować wyprzedzać, kombinować, ale to było bez sensu. Poza stwarzaniem niepotrzebnego zagrożenia i podejmowania 5-ciu prób wyprzedzenia z której żadna się nie udawała, odpuściłem i jechałem jak wszyscy.  Jedynie w miejscach większego luzu gnałem do przodu. Na podjazdach znów byłem łykany, na zjazdach dopiero po rozjeździe dystansów zrobiło się luźniej i wówczas mogłem zacząć nadrabiać. No ale na tych podjazdach znów miałem "nerwa" bo było kilka takich bardzo długich i na ich horyzoncie Ariela nie było widać. A przy różnicy 1 minucie na starcie kiedy podjazd się jechało 3-4 minuty to nie wróżyło to dobrze.  Po wspomnianym rozjeździe zjazdy już zacząłem jechać tak jakbym tego chciał.  Ale to już było za późno.  W połowie dystansu (mimo, że piłem, zjadłem żela i batona) poczułem pierwszy skurcz łydki, chwilę później drugiej łydki i musiałem zwolnić. Sama jazda była totalną katorgą. Wszędzie błoto, rozmoknięte łąki, strumyki wody i błota spływające w dół.




Chyba połowę dystansu pokonałem na najmniejszej tarczy z przodu.  Nawet na płaskich odcinkach trzeba było mocno cisnąć, żeby koła się obracały.  Ludziska zaczęli mnie wyprzedzać masowo. Leciałem w rankingach OPEN/KAT na łeb na szyję. W pewnym momencie stres związany z ogólnie pojętą porażką spowodował, że rozbolał mnie brzuch.  To było na chwilę przed trzecim bufetem (na pierwszych dwóch się nie zatrzymałem). Na tym był postój wypiłem chyba z 8-siem kubków tego ohydnego Squezzy i ruszyłem. Przejechałem kilkaset metrów i musiałem zejść z roweru bo nie byłem już w stanie z tym bolącym brzuchem dalej jechać. Chwilę odpocząłem i kawałek przejechałem, ale wkrótce znów postój. Chwilę później już w ogóle nie jechałem.  Wszystko co było po płaskim i pod górę to szedłem pieszo, jedynie zjazdy zjeżdżałem. Na samych ostatnich 10-ciu kilometrach straciłem do Ariela 30 minut.

No nic dramat. Przez myśli mi przechodziły pomysły typu: wegetacja w rowie, podwózka kładzikiem organizatora na metę i inne tego typu pomysły. Gdyby trasa w okolicach 30 km przechodziła obok mety to bym zszedł. Na tych ostatnich 10-ciu km to cały czas myślałem w kategoriach: przekroczyć linię mety czy nie ? Szkoda mi było jechać na maraton, walczyć o przetrwanie, usyfić rower do tego stopnia, że znów będę go kilka dni reanimował i wylądować w wynikach jako DNF. 

Foto Ela Cirocka:

Z punktu widzenia taktycznego jednak jest pewna zaleta nie przekraczania linii mety: wówczas start traktowany jest jakby go nie było i mój wywalczony sektor ze Zdzieszowic (3-ci) byłby brany na następne 3 starty. Teraz wynik który uzyskałem (5-ty sektor) już niestety spowoduje, że startów z sektora 3 zostały mi dwa jeśli w kolejnych dwóch startach nie podtrzymam go.
Zdjęcia z mety:
- żona oczekująca na mój przyjazd (w deszczu):

i ja:


Sumaryczny wynik z mety to: 4:00:59 (OPEN: 247/448  (55% stawki) i w kategorii: 107/173 (62% stawki).
Na mecie wylądowałem na trawniku, żona przyniosła mi jakaś tabletkę (z punktu medycznego) na ból brzucha, później wizyta w kibelku, kolejna w krzakach przy aucie bo bym do kibelka mógł nie zdążyć.  Dreszcze spowodowane z zimna, godzina poświęcona na przebranie się (bo nie byłem w stanie się schylić) i próba dojścia do siebie aby podjąć próbę powrotu do domu. Po drodze zatrzymywanie się w krzakach za potrzebą i wymiotowanie. W domu to samo - ciągły pobyt w kibelku. Rower zrzuciłem jedynie z bagażnika bo nie byłem w stanie go spłukać wodą ze szlaufa (jutro będę go reanimował). Ehhhhhhh. Bolący brzuch to oczywiście objaw stresu, parcia na wynik i nie sprostanie narzuconym przez siebie celom.  Przed startem nic nie zjadłem co mogłoby mi zaszkodzić, wszystko zrobiłem jak zawsze, nie ma mowy żeby tym razem zwalić winy na zatrucie czy coś w tym, stylu. To objaw stresu spowodowany parciem na wynik i rywalizację.

Chciałem przeprosić Ariela i Bartka za wypisywanie tych wszystkich pierdół i bzdur we wpisach i komentarzach zmierzających do wizji "niszczenia" i "deklasowania" na minionym maratonie. To przypominało walkę bokserską kiedy w zapowiedziach jeden drugiego straszy (no głównie niestety ja) co to mu nie zrobi, a jak przychodzi co do czego to jedno "packięcie" i już jest po zawodach.  Dostałem nauczkę, do teraz brzuch jeszcze boli. Więcej już z mojej strony nie przeczytacie tego typu zdań/określeń, jakiegoś straszenia co to z Wami (a w zasadzie z Arielem) nie zrobię itp. itd. Głupia sprawa, okazaliście się o lata świetlne mądrzejsi. Teraz sobie przemodyfikuję swoje cele i oczekiwania startowe.  Jeszcze raz sorry.

Smutne jest jeszcze to co się wydarzyło na mecie w aspekcie wyników. Bartek, który przyjechał 82-gni na OPEN zdobył 379 pkt, Ariel 117 OPEN tylko 358 pkt, ja - 312 pkt.
A sytuacja kiedy się przyjeżdża na 82-gim miejscu w OPEN i zostaje się wyprzedzonym przez trójkę zawodników GIGA to chyba jeszcze nigdy nie zdarzyła. W górach niestety wypadło to dramatycznie i chłopaki chyba też nie są zadowoleni z pkt, które uzyskali. Z przejazdu maratonu może i tak, ale z pkt na tle Miękini i Zdzieszowic to wyszła brędza.
Ja straciłem start zapasowy i chyba będę musiał się zmusić do wyjazdu do Poznania. Nie chce mi się, ale teraz muszę to rozważyć.
 
Z biegiem czasu uzupełnię wpis o fotki.

Oto porównanie przejazdów Bartka, Tomka i mojego (jak widać do pewnego miejsca nie było dramatu): LINK.

P.S.
Dzisiaj (dwa dni po maratonie) wyjąłem rower na światło dzienne. Wyglądał tak:



Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: Navime.pl + mapka:


Kategoria Maratony 2014

Maraton - Zdzieszowice

  • DST 47.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:16
  • VAVG 20.74km/h
  • VMAX 55.10km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Kalorie 2500kcal
  • Podjazdy 1030m
  • Sprzęt Stary
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 maja 2014 | dodano: 10.05.2014
Uczestnicy

Huh ... od czego by tu zacząć. Może od tego, że znów się przeziębiłem przed startem w Zdzieszowicach. Do tego wczoraj wpadłem na pomysł zmienić koła w aucie (opony z zimowych na letnie) i nieźle (jak to się dzisiaj okazało) dostały moje nogi bo rano wstając czułem się jakbym dopiero co przejechał maraton.  Cały dzień walki z dzieciaczkami wyjazd do rodziców na nocleg po 22:00, pobudka przed 5:00 - nic ... takie życie.  Jakie szanse na dobry wynik ? - żadne. No nic ... do tego w pamięci lekka podłamka startem w Miękini (tam zwaliłem winę na przeziębienie), kolejna porażka z Arielem na Memoriale (gdzie trasę miałem opykaną w najdrobniejszych szczegółach, a Ariel sobie w nocy przed startem w gry grał i winko pił) i teraz kolejny start, gdzie jedyną zagadką było czy Ariel da radę Bartkowi i jak potoczy się ich rywalizacja (beze mnie).  Ja na ich tle ? - tło ... oby się znów nie skompromitować bo trzeci start na trzy możliwe i ... trzy porażki to już raczej nie będzie zbieg okoliczności.  No nic ... mając na uwadze "słabość" dnia dzisiejszego postanowiłem się skupić na równym spokojnym przejeździe w tempie treningowym. A skoro postanowiłem po starcie nie uzyskiwać tętna 180+ na pierwszej prostej to "zwisła" mi rozgrzewka.  Pomyślałem, że rozgrzeję się na pierwszych 5-10 km trasy i z takim nastawieniem ustawiłem się przed taśmą swojego sektora. Jeszcze zanim to nastąpiło to Ariel zrobił mi zdjęcie w naszym miejscu parkingowym:

TAK !! - zauważyłem to również i ja, że się wyjątkowo dobrze prezentuję.  Trochę się wyżyłowałem, aczkolwiek niestety, ale waga mi podskoczyła o 3 kg względem tej, którą miałem przed pierwszym startem. Po prostu chwilowo słabymi wynikami straciłem motywację i się rozpił ... eeeeee roztyłem. Ale nie jest źle ... znam grubszych.
A więc wracając do meritum. Ja bez rozgrzewki bo w mym wieku już sił na jedno i drugie brakuje więc czasami trzeba dokonać wyboru: albo rozgrzewka albo start. Wycinaki, konie, mutanty (Ariel + Bartek) rozgrzewali się do samego końca. Może zrobię "faux-pas" ale napiszę, że Ariel podzielił się wrażeniami (z przerażeniem w oczach) z rozgrzewki z Bartkiem w tym guście:
"Tyyyyyyy ... Bartek na rozgrzewce robił interwały !!!" - uhhhh, dobrze, że ja "rozgrzewkę" zrobiłem sam. 
No nic - taktyka Ariela na wyścig była aby nie odpuścić Bartkowi i jechać za nim na kole aż do mety i tylko go pyknąć na finiszu. Zuch chłopak - nie ma co ... ale o tym to pewnie sam będzie pisał na swoim blogu. Ja się może skupię na sobie, póki mam jeszcze wenę twórczą i "końcówkę" whisky.
A więc wystartujmy - punktualnie o 11:00 (szok). Lecę w czołówce sektora na kole innych. W mojej taktyce było: jechać początek spokojnie w niskim tętnie i absolutnie nie znaleźć się w układzie w którym podmuch wiatru mógłby spowodować wytrącenie prędkości. Po 4 km pierwsza grupka mojego sektora odjeżdża, ale trzymam się w grupie pojedyńczych osób jadących za nimi. I tak do końca pierwszego podjazdu. (foto tbtomes):

Wrażenia ? - super. Tętno prawie spoczynkowe, brak zadyszki, kręcę możliwie na dużej kadencji aby oszczędzić mięśnie, które standardowo pewnie zaliczą skurcze (jak zawsze).  Pytanie tylko czy na 20-stym km czy może dopiero na 30-stym. Pierwszy zjazd, dotknięcie szutru i na 100 metrach naliczyłem 8 osób "z kapciami". Kolega jadący z sektora 6 powiedział, że w tym miejscu jak przejeżdżał to już stał jeden zawodnik przy drugim po obu stronach drogi. Uhhhhh ... trochę mi się słabo zrobiło (zapomniałem wspomnieć na wstępie) ale na maraton w Zdzieszowicach założyłem inne opony (Race King 2.2) na których lękam się jeździć po asfalcie w obawie o defekt.  Nic - może niektórzy nie założyli opon tylko jechali na samych dętkach ?  Nawet w Miękini jechałem na Nobby Nic 2.25 DD.
Ale ok ... przyjdzie kolei i na mnie, i z taką myślą przemierzałem trasę zastanawiając się czy będę miał bliżej do mety cofając się czy może będę bliżej rozjazdu dystansów i wówczas dokończę trasą mini.  Oczywiście znowu wychodzi paranoja bo zamiast się skupić na jeździe, a w przypadku defektu myśleć o tym aby dętkę zmienić jak najszybciej to ja świruję jak to z buta ze łzami w oczach dojść do mety. Muszę pomyśleć o swojej psychice bo płakać się chce ... .  Dobra ... trochę paranoja mnie dopada więc wracam do setna sprawy. A więc jadę. Wszystko super, lecą kolejne km. Zjazdy w tempie optymalnym, podjazdy w tempie obok jadących, na otwartych przestrzeniach na kole innych. Oczywiście nie wiem jak jedzie Ariel z Bartkiem i to, że mi się wydaje, że jest super, to w rzeczywistości może jednak oznaczać, że i tak mam dużą stratę i nie ma się co cieszyć.



Foto Ela Cirocka.

Ale jadę, poszła godzina jazdy - dystans 20,3 km - rewelka.  Szybka analiza w pamięci na jaki czas jadę i pełna radość. Oby tak dalej.
Patrząc jeszcze z perspektywy wyników to pierwszy pomiar czasu wyglądał tak:
Ariel - 40:41
Bartek - 40:50
Ja - 42:52 (pozycja 269)
Uhhhhh ... ponad 2 minuty straty - dużo, ale jedziemy dalej.

Kolejne km jadę bez zmian w swoich założeniach. Dokładnie ta sama taktyka. Jedyna zmiana to taka, że zacząłem pilnować aby co ok. 10 km zjeść batona, żela czy napić się. Założyłem też wariant bez bufetów mimo, że też nigdy mi się to nie udało ... dzisiaj się udało.

Jadę, mam siły kusi mnie aby przeskoczyć kilka zawodników. Wielokrotnie w ostatniej chwili rezygnuję pamiętając o tym, że zawsze tak jest aż w pewnym momencie skurcz i walka o wynik przeradza się w walkę o przetrwanie i wegetację.  Jadę swoje.


Foto tbtomes:

Drugi pomiar czasu wygląda tak:
Bartek - 1:24:17
Ariel - 1:25:13
Ja - 1:27:34 (pozycja 191)
Jaki wniosek ? - Bartek Arielowi odjechał, a ja z Arielem pojechaliśmy ten dystans w tym samym tempie (ok - straciłem kolejne 10 sekund dla pełnej precyzji). Jedziemy ... ciągle zerkam na profil i widzę, że już niewiele podjazdów do końca. To jest coś wspaniałego widzieć co mnie jeszcze czeka. Dałbym nobla temu co wymyślił nawigację. 
Mięśnie dają radę, a ja nie próbuję ich przeciążać. Na zjazdach wiem, że jadę dobry wyścig bo skończyło się wyprzedzanie innych. Jadą tak samo dobrze jak ja (a tak oceniam swoje zjazdy). Jest fajnie. Mamy też i trzeci pomiar czasu:
Bartek - 1:47:00
Ariel - 1:49:57
Ja - 1:51:28 (pozycja 183)
Wniosek ? - od ostatniego pomiaru czasu Ariel stracił 50 sekund.  Tego oczywiście nikt z nas nie wie, więc kręcimy dalej.

W pewnym momencie tabliczka "5 km do mety". Fajnie bo już zaczynałem mieć dość. Przejeżdżam jeszcze 1 km i co widzę ? - koszulka Opery !! - czyżby Ariel ? - TAAAAK !! 
Dostaję niesamowitej mocy i łykam Ariela z różnicą prędkości jaka jest między pierwszym zawodnikiem GIGA, a końcówką MINI.  Ariel nie podejmuje żadnej walki, chociaż wiem, że i tak różnicy sektora już nie wypracuje. Odjeżdżam, wkrótce Ariel znika w tyle. W tym momencie zaczyna działać ponownie psychika: kurde kapeć ... co będzie jak będzie kapeć ? - kurka wodna, wpadam w panikę, zaczynam jechać nieco wolniej uważając na ostrzejsze kamienie i korzenie.  Oczywiście dalej na kole zawodnika jadącego przede mną. Czuję moc, czuję, że skurcze już blisko, ale zostało 3 km do mety, które mógłbym pojechać w trupa gdybym musiał i nie oddam tego co wywalczyłem ... jakimś cudem - czytaj psim swędem.
Po każdym zakręcie pytam sam siebie: "kurde, meta, gdzie jest ta meta ?". Licznik jakby stanął w miejscu - zepsuł się ?. Te ostatnie km trwały wieczność ... a w myślach jedno: "kapeć ... co wtedy ? - biec ? - jak szybko można biec ? Dramat, nie da rady."
W pewnym momencie muzyczka w garminie - jest META ... ale gdzie ? Środek lasu, a on mi wydzwania, że dojechałem. Eeeeee ... ujmę to tak: maksa w tętnie to na pewno miałem w tym momencie.

Foto Ela Cirocka:

Foto Tadeusz Skwarczyński:


Foto tbtomes:


Fotka przed samą metą (foto: Robin Dag):

Chwilę później wjeżdżam na metę, zaraz po mnie Ariel z sumaryczną stratą 1:27 (do Bartka straciłem 5:54).
Końcowy czas wyniósł: 2:16:48 co dało 129 miejsce OPEN (na 651) - 20% stawki, 48 miejsce w M3 (na 243) - 20% stawki i pozwoliło wywalczyć 380 pkt.
Ocena startu ? - najlepszy górski maraton jaki pojechałem w życiu (napisałem górski bo przewyższenie przekroczyło 1000 m). Kiedyś (w 2011 roku) jechałem Zdzieszowice i wówczas uzyskałem 263 miejsce OPEN, w kategorii 92 i punktów: 346.
Ogólnie to jestem przeszczęśliwy, odzyskałem chęci do treningu i kolejnych maratonów.  Spowodowałem też i smutek na twarzy Ariela, który teraz pała chęcią zemsty.  Trudno ... poczeka 14 dni do kolejnego startu. Niech się teraz on martwi swoją psychiką i pozytywnym nastawieniem.

Dzięki za fajny ścig i za wspólne spotkanie. Bartek ? - jest lepszy ale nie złoił mnie na poziomie 20,30 minut + ... .
Oto porównanie naszych przejazdów: LINK.

Byłem ciekaw maksymalnego i średniego tętna, ale opaska chyba mi się nieco zsunęła i wyszły bzdury. Ale myślę, że było naprawdę niskie. Szkoda, że nie poznam odpowiedzi na to pytanie.  Maks co zmierzył garniak to: 174 i średnie: 122. 

Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: Navime.pl + mapka:


Kategoria Maratony 2014