Maj, 2014
Dystans całkowity: | 695.60 km (w terenie 134.00 km; 19.26%) |
Czas w ruchu: | 30:23 |
Średnia prędkość: | 22.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Suma podjazdów: | 8940 m |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (84 %) |
Suma kalorii: | 32500 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 38.64 km i 1h 41m |
Więcej statystyk |
Odmulanie mózgu.
-
DST
41.00km
-
Czas
01:36
-
VAVG
25.62km/h
-
VMAX
63.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
160( 81%)
-
HRavg
138( 70%)
-
Kalorie 1900kcal
-
Podjazdy
420m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po całym dniu siedzenia w pracy nad papierami i egzaminami postanowiłem się chwilę odmulić. Dwa podjazdy żeby nie było całkiem po płaskim. Nadal sił brakuje i tego "czegoś", ale jest lepiej niż kilka dni temu.
Rower też jakoś tak topornie chodzi - przed BA wymienię linkę (przynajmniej od tylnej przerzutki) i gumki hamulcowe bo działają jakoś tak dziwnie i brakuje mi pewności na zjazdach.
Mapka:
Kategoria Treningi
Wszystko byle jak ...
-
DST
34.50km
-
Czas
01:23
-
VAVG
24.94km/h
-
VMAX
46.90km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
HRmax
166( 84%)
-
HRavg
138( 70%)
-
Kalorie 1500kcal
-
Podjazdy
390m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejny dzień i kolejne byle co. Nie czuję się idealnie jeśli chodzi o brzuch, a do tego jestem strasznie zmulony i zmęczony. Podjazd na Zachełmie i zjazd w strugach wody przez Podgórzyn też był wyjątkowo głupim pomysłem. Na dworze zimno i mokro. Zirytowany i przemoczony skróciłem trening i wróciłem do domu.
Mapka:
Kategoria Treningi
Bezsilność
-
DST
15.00km
-
Czas
00:36
-
VAVG
25.00km/h
-
VMAX
43.80km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
HRmax
154( 78%)
-
HRavg
130( 65%)
-
Kalorie 650kcal
-
Podjazdy
160m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj rower mi służył jako środek transportu (auto w warsztacie), a ewentualny trening między pracą a odbiorem auta (nie naprawione) się nie udał z uwagi na ulewę. A chwilę później to już była powódź i walka z zalanym garażem, piwnicami itp. u rodziców.
Dalej też nie czuję się w formie do jakiegokolwiek wysiłku.
Mapka:
Kategoria Treningi
Termy # 9
-
Aktywność Pływanie
Dzisiaj całkowicie bez chęci na cokolwiek. Wymęczyłem jeszcze na początku 34 baseny, 1 x saunę, a później to już tylko było moczenie tyłka w jacuzzi i pogawędki.
Kategoria inne
Maraton - Wałbrzych
-
DST
51.60km
-
Teren
51.00km
-
Czas
04:01
-
VAVG
12.85km/h
-
VMAX
52.30km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
HRmax
173( 87%)
-
HRavg
153( 77%)
-
Kalorie 4150kcal
-
Podjazdy
1560m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Start w maratonie w Wałbrzychu, w którym miałem oczekiwania na nadzwyczajny wynik spełzły na dramacie i starcie, którego mógłbym w ogóle nie jechać. Chociaż z drugiej strony dostałem nauczkę i postaram się być o tyle mądrzejszy na przyszłość.
W dniu startu z samego rana przed wyjazdem do Wałbrzycha wylądowałem trzy razy w kibelku "za potrzebą". Nawet się ucieszyłem, że będę lżejszy. Wyjazd do Wałbrzycha bez przygód (z żoną i Olą), na miejscu parkingowym spotkanie z Bartkiem i tradycyjnie hihy śmichy ... nie ukrywam, że trochę w temacie mojej rywalizacji z Arielem. Bartek trafnie zauważył, że przegrany z nas zamknie się w sobie i już do końca sezonu się nie podniesie psychicznie. Jakoś nie zakładałem wówczas, że rozmawiamy o mnie. W zaistniałych okolicznościach spróbuję przewartościować swoje cele i jednak szybko zapomnieć o tym co się wydarzyło. Na tym etapie jeszcze było fajnie:
Na rozgrzewce spotkałem Adama i przed samym startem przy wejściu do sektora Ariela. Podpytałem go o formę, taktykę i każdy z nas poszedł do swojego sektora.
Fotka w sektorze:
O 11:00 nastąpił start. Już tutaj się mocno zirytowałem bo odstępy między sektorami z informacji na forum miały być ponad 3 minuty, a wynosiły jedną minutę. I to jeszcze w sytuacji kiedy po stracie wjeżdżamy do lasu - nie trzeba żadnego ruchu wstrzymywać itp.
No nic - mój plan zakładał spokojną jazdę bo przewyższenie duże, a jak się chwilę później okazało to i błoto nie ułatwiało sprawy. Jadę teoretycznie spokojnie, wszyscy mnie wyprzedzają jak furmankę, ja podświadomie chyba przyśpieszam. Ale i tak dalej mnie wszyscy łykają.
Po 5 km już się sytuacja w miarę unormowała i już trzymałem tempo osób jadących obok mnie. Kolejny aspekt, który już wtedy mnie wkurzył to ślad GPS, który org opublikował. Był do dupy. Patrząc na to perspektywie całości trasy to ciągle były komunikaty, że jestem poza kursem i wówczas kropa na profilu stała w miejscu. Po pewnym czasie łapał pozycję i następował przeskok w jakiś inny punkt. Nie przeczę, że i tak było znacznie lepiej niż go w ogóle nie mieć, ale to znów kolejny dowód na to, że tak naprawdę ślad powstał chyba z rysowania palcem po mapie (a dokładnie na komputerze), a nie realnego przejazdu trasy.
W moich planach na ten maraton (jak i każdy inny) silną stroną miały się okazać zjazdy. Wreszcie po pierwszym podjeździe taki się trafił. I tu kolejny ZONK. Jak zawsze okazało się, że poziom sportowy ludzi w wariancie: podjazd-zjazd nie jest zachowany w odpowiednich proporcjach. Być może u nich jest ok, a u mnie jest zrypany ? W każdym bądź razie mogłem zapomnieć o szybszej jeździe. Albo to był jakiś singiel i tempo ślimaka, momentami postoje, albo droga na 2 rowery gdzie jechał jeden obok drugiego. Zero możliwości wyprzedzania. Było bardzo ślisko, opony prawie w ogóle się nie trzymały nawierzchni. Na zakrętach wyrzucało z trasy. Z tyłu miałem założone gumki (hamulcowe), które uniemożliwiają zablokowanie koła na asfalcie to w praktyce na tym błocie większość zjazdów była jechana na pełnej blokadzie koła. Co chwila u ludzi jakieś loty przez kierownicę, panika w oczach i w ogóle męczarnia. Mazia błota spływała rynnami w dół i była to straszna mordęga.
Jeden z pierwszych zjazdów:
I końcówka zjazdu z Chełmca:
Na tym etapie znów zacząłem się denerwować bo wiedziałem, że zwycięstwo z Arielem staje się całkowicie nierealne. Zacząłem na trzeciego próbować wyprzedzać, kombinować, ale to było bez sensu. Poza stwarzaniem niepotrzebnego zagrożenia i podejmowania 5-ciu prób wyprzedzenia z której żadna się nie udawała, odpuściłem i jechałem jak wszyscy. Jedynie w miejscach większego luzu gnałem do przodu. Na podjazdach znów byłem łykany, na zjazdach dopiero po rozjeździe dystansów zrobiło się luźniej i wówczas mogłem zacząć nadrabiać. No ale na tych podjazdach znów miałem "nerwa" bo było kilka takich bardzo długich i na ich horyzoncie Ariela nie było widać. A przy różnicy 1 minucie na starcie kiedy podjazd się jechało 3-4 minuty to nie wróżyło to dobrze. Po wspomnianym rozjeździe zjazdy już zacząłem jechać tak jakbym tego chciał. Ale to już było za późno. W połowie dystansu (mimo, że piłem, zjadłem żela i batona) poczułem pierwszy skurcz łydki, chwilę później drugiej łydki i musiałem zwolnić. Sama jazda była totalną katorgą. Wszędzie błoto, rozmoknięte łąki, strumyki wody i błota spływające w dół.
Chyba połowę dystansu pokonałem na najmniejszej tarczy z przodu. Nawet na płaskich odcinkach trzeba było mocno cisnąć, żeby koła się obracały. Ludziska zaczęli mnie wyprzedzać masowo. Leciałem w rankingach OPEN/KAT na łeb na szyję. W pewnym momencie stres związany z ogólnie pojętą porażką spowodował, że rozbolał mnie brzuch. To było na chwilę przed trzecim bufetem (na pierwszych dwóch się nie zatrzymałem). Na tym był postój wypiłem chyba z 8-siem kubków tego ohydnego Squezzy i ruszyłem. Przejechałem kilkaset metrów i musiałem zejść z roweru bo nie byłem już w stanie z tym bolącym brzuchem dalej jechać. Chwilę odpocząłem i kawałek przejechałem, ale wkrótce znów postój. Chwilę później już w ogóle nie jechałem. Wszystko co było po płaskim i pod górę to szedłem pieszo, jedynie zjazdy zjeżdżałem. Na samych ostatnich 10-ciu kilometrach straciłem do Ariela 30 minut.
No nic dramat. Przez myśli mi przechodziły pomysły typu: wegetacja w rowie, podwózka kładzikiem organizatora na metę i inne tego typu pomysły. Gdyby trasa w okolicach 30 km przechodziła obok mety to bym zszedł. Na tych ostatnich 10-ciu km to cały czas myślałem w kategoriach: przekroczyć linię mety czy nie ? Szkoda mi było jechać na maraton, walczyć o przetrwanie, usyfić rower do tego stopnia, że znów będę go kilka dni reanimował i wylądować w wynikach jako DNF.
Foto Ela Cirocka:
Z punktu widzenia taktycznego jednak jest pewna zaleta nie przekraczania linii mety: wówczas start traktowany jest jakby go nie było i mój wywalczony sektor ze Zdzieszowic (3-ci) byłby brany na następne 3 starty. Teraz wynik który uzyskałem (5-ty sektor) już niestety spowoduje, że startów z sektora 3 zostały mi dwa jeśli w kolejnych dwóch startach nie podtrzymam go.
Zdjęcia z mety:
- żona oczekująca na mój przyjazd (w deszczu):
i ja:
Sumaryczny wynik z mety to: 4:00:59 (OPEN: 247/448 (55% stawki) i w kategorii: 107/173 (62% stawki).
Na mecie wylądowałem na trawniku, żona przyniosła mi jakaś tabletkę (z punktu medycznego) na ból brzucha, później wizyta w kibelku, kolejna w krzakach przy aucie bo bym do kibelka mógł nie zdążyć. Dreszcze spowodowane z zimna, godzina poświęcona na przebranie się (bo nie byłem w stanie się schylić) i próba dojścia do siebie aby podjąć próbę powrotu do domu. Po drodze zatrzymywanie się w krzakach za potrzebą i wymiotowanie. W domu to samo - ciągły pobyt w kibelku. Rower zrzuciłem jedynie z bagażnika bo nie byłem w stanie go spłukać wodą ze szlaufa (jutro będę go reanimował). Ehhhhhhh. Bolący brzuch to oczywiście objaw stresu, parcia na wynik i nie sprostanie narzuconym przez siebie celom. Przed startem nic nie zjadłem co mogłoby mi zaszkodzić, wszystko zrobiłem jak zawsze, nie ma mowy żeby tym razem zwalić winy na zatrucie czy coś w tym, stylu. To objaw stresu spowodowany parciem na wynik i rywalizację.
Chciałem przeprosić Ariela i Bartka za wypisywanie tych wszystkich pierdół i bzdur we wpisach i komentarzach zmierzających do wizji "niszczenia" i "deklasowania" na minionym maratonie. To przypominało walkę bokserską kiedy w zapowiedziach jeden drugiego straszy (no głównie niestety ja) co to mu nie zrobi, a jak przychodzi co do czego to jedno "packięcie" i już jest po zawodach. Dostałem nauczkę, do teraz brzuch jeszcze boli. Więcej już z mojej strony nie przeczytacie tego typu zdań/określeń, jakiegoś straszenia co to z Wami (a w zasadzie z Arielem) nie zrobię itp. itd. Głupia sprawa, okazaliście się o lata świetlne mądrzejsi. Teraz sobie przemodyfikuję swoje cele i oczekiwania startowe. Jeszcze raz sorry.
Smutne jest jeszcze to co się wydarzyło na mecie w aspekcie wyników. Bartek, który przyjechał 82-gni na OPEN zdobył 379 pkt, Ariel 117 OPEN tylko 358 pkt, ja - 312 pkt.
A sytuacja kiedy się przyjeżdża na 82-gim miejscu w OPEN i zostaje się wyprzedzonym przez trójkę zawodników GIGA to chyba jeszcze nigdy nie zdarzyła. W górach niestety wypadło to dramatycznie i chłopaki chyba też nie są zadowoleni z pkt, które uzyskali. Z przejazdu maratonu może i tak, ale z pkt na tle Miękini i Zdzieszowic to wyszła brędza.
Ja straciłem start zapasowy i chyba będę musiał się zmusić do wyjazdu do Poznania. Nie chce mi się, ale teraz muszę to rozważyć.
Z biegiem czasu uzupełnię wpis o fotki.
Oto porównanie przejazdów Bartka, Tomka i mojego (jak widać do pewnego miejsca nie było dramatu):
LINK.
P.S.
Dzisiaj (dwa dni po maratonie) wyjąłem rower na światło dzienne. Wyglądał tak:
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Maratony 2014
Rozgrzewka
-
DST
6.00km
-
Teren
2.00km
-
Czas
00:21
-
VAVG
17.14km/h
-
VMAX
37.20km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
HRmax
153( 77%)
-
HRavg
123( 62%)
-
Kalorie 250kcal
-
Podjazdy
80m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Delikatna rozgrzewka przed maratonem w Wałbrzychu.
Kategoria Treningi
Na finiszu zawsze pod górę :(
-
DST
40.00km
-
Czas
01:27
-
VAVG
27.59km/h
-
VMAX
41.70km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Kalorie 1500kcal
-
Podjazdy
190m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj ostatni delikatny trening ... po płaskim. Ale w praktyce to poza profilem jazdy to wszystko wyszło pod górę. Zaczęło się od wyjścia z rowerem przed blok. Pierwsze naciśnięcie na pedały i już wiedziałem, że coś z korbą nie tak. Zatrzymuję się - faktycznie duży luz. No nic - coś popedałuję skoro już wyszedłem. W zasadzie to ciągle o tym myślałem, irytował mnie ten luz bo za każdym razem jak przestawałem pedałować i ponownie zaczynałem to było takie dziwne, denerwujące pukanie na boki. Ale cóż jadę. Po chwili znów jakieś brzęczenie. Sprawdzam telefon, mp3 no nie ... . Więc co ? - oczywiście garmin - tętno 220, a ja dopiero ruszyłem. No i tak brzęczał przez ponad 5 km zanim zaskoczył (a opaskę zwilżyłem ... pewnie za słabo). Dlatego też w dzisiejszej aktywności nie ma wartości tętna bo musiałbym podać fikcyjne.
Sama jazda to też jakaś taka dzisiaj ciężka ... dobrze, że jutro i pojutrze nie będę kręcił bo już chyba trzeba odpocząć. W 10-sięć dni zrobiłem 9-więć aktywności więc chyba wystarczy.
W trakcie jazdy spotkałem Adama, kawałek go odprowadziłem, chwilkę pogadaliśmy i obrałem kierunek powrotny do domu bo już mi się nic nie chciało. Cały czas myślałem o tej pierdzielonej korbie, a przy okazji wszystko zgrzyta i skrzypi. Wróciłem do domu, pierwsze co to próba rozkręcenia korby (uffff udało się bez młotka, którego nie miałem) i oczywiście okazało się, że łożysko się rozszczelniło, zatarło i się giba na boki. Teraz mnie czeka (pewnie pod wieczór bo teraz pędzę po dzieciaczki) naprawa tego.
Całe szczęście, że mam zapasową korbę z suportem to suport podmienię, a wieczorem zakupię sam suport (a może 2) aby mieć na przyszłość. Wszystko przez te ostatnie jeżdżenie w deszczu, po mokrym itp.
No nic - za 2 dni maraton, a ja mam do zrobienia suport, klocki hamulcowe z przodu i prawdopodobnie podmianka opon. Nienawidzę takich sytuacji kiedy przed samym maratonem tyle rzeczy się pieprzy. Jeszcze tego by brakowało gdyby czyszcząc obręcze została mi szprycha w ręce (pewnie sprawdzę żeby się to nie zdarzyło podczas zdejmowania roweru z bagażnika w Wałbrzychu). Później człowiek startuje i co rusz coś obciera, trze, nie przerzuca, nie hamuje itp. itd. Ale może tym razem będzie dobrze ... ewentualnie zna ktoś namiary na jakąś wypożyczalnię rowerów w Wałbrzychu ?
Mapka:
Kategoria Treningi
Nawet o tym nie marzyłem ... .
-
DST
51.50km
-
Czas
01:54
-
VAVG
27.11km/h
-
VMAX
61.10km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
HRmax
168( 85%)
-
HRavg
147( 74%)
-
Kalorie 2350kcal
-
Podjazdy
600m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj pojechałem tę samą trasę co tydzień temu. Wówczas byłem przeszczęśliwy z tempa jakie uzyskałem. Dzisiaj zrobiłem ją o ok. 6:30 szybciej. Wow ... nawet wyszła jazda w drugiej strefie. A wyjechałem niby lekko zmęczony, z ciężkimi nogami ale po kilku km już się rozkręciłem. Pogodowo wcale nie było dużo lepiej niż ostatnio - było ciepło - to fakt, ale strumienie wody spływały w dół (w Podgórzynie i Zachełmiu) więc również przyjechałem trochę upaprany.
Jutro pokręcę już delikatniej, a w czwartek i piątek całkowity odpoczynek. W piątek podejmę decyzję odnośnie opon bo już będzie wiadomo czego się spodziewać w sobotę. Jeśli się nic nie zmieni (względem tego co aktualnie wywróżyli) to niestety wycofam się z Race King 2.2 na rzecz Nobby Nic 2.1 Performance + Rocket Ron 2.1 Performance. Właśnie dzisiaj listonosz je przyniósł. Przynajmniej mają konkretny bieżnik i zapewne inną przyczepność w terenie. Nie odważę się w mokrym terenie pojechać na Race Kingach bo one mi się uślizgują nawet na asfalcie.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Treningi
Termy # 8
-
Aktywność Pływanie
50 basenów (1250 m), 3 x sauna (2 x sucha + 1 x parowa), jacuzzi.
Kategoria inne
Zostanę kulturystą ... to pewne.
-
DST
70.50km
-
Czas
02:36
-
VAVG
27.12km/h
-
VMAX
43.30km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
HRmax
165( 83%)
-
HRavg
139( 70%)
-
Kalorie 2750kcal
-
Podjazdy
390m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Może tak ma być, a może nie, ale wylądowałem dzisiaj rano na wadze 95,2 kg. Przed Miękinią miałem 91,x kg, przed Zdzieszowicami 93,x kg czym miałem lekką podłamkę. Dzisiaj 95,2 kg.
Wróciłem do literatury tego specyfiku co z przypadku go połknąłem (a w zasadzie wypiłem) kilka razy i
bezsprzeczną jego wadą oraz efektem ubocznym jest zwiększenie masy ciała. Chyba już nigdy nie będę filigranowy.
Kilka stron dalej tak jakbym znalazł rozszerzenie tego pojęcia:
"
[...] Wydaje się więc, że przyrost masy ciała występujący przy suplementacji
kreatynowej jest w rzeczywistości przyrostem masy mięśniowej
." - w tej sytuacji jeszcze jakoś może to przełknę ... .
Na koniec jeszcze na temat etyki jej stosowania:
Kilka organizacji sportowych i grup interesu
miało wątpliwości, czy etycznym jest zażywanie kreatyny przez
sportowców w celu polepszenia wyników. Argumentują to tym, że jeśli
kreatyna przyczynia się do polepszenia wyników, a trudno jest dostarczyć
odpowiednią jej ilość w jedzeniu, więc nieetycznym jest jej sztuczne
uzupełnianie.
Inni twierdzą, że jeśli pozwolimy sportowcom
na uzupełnianie kreatyny, może ich to popchnąć do spróbowania innych,
niebezpiecznych suplementów i/lub leków. Jeszcze inny próbują wrzucić
kreatynę do jednego worka z sterydami anabolicznymi i/lub zabronionymi
stymulantami oraz wzywają do zakazania jej używania przez sportowców.
Wreszcie pod wpływem niedawnej decyzji o zakazie stosowania suplementów
diety zawierających efedrynę, niektórzy zaczęli wzywać do wprowadzenia
podobnego zakazu dla sprzedaży kreatyny ze względów bezpieczeństwa.
Suplementacja kreatyny
nie jest obecnie
zabroniona przez żadną organizację sportową. Chociaż niektóre kraje
ustalają limity co do zawartości kreatyny w dawkach suplementów
żywieniowych, nie wiem o żadnym kraju, w którym zabroniono by sprzedaży
kreatyny. Międzynarodowy Komitet Olimpijski wziął pod uwagę te argumenty
i
stwierdził, że ponieważ kreatyna znajduje się np. w mięsie i rybach,
nie ma potrzeby jej zakazywać.
Prawdę mówiąc, nie widzę żadnej różnicy
pomiędzy przyjmowaniem kreatyny i węglowodanów.
Wielu sportowców spożywa
wysokokaloryczne napoje o dużej zawartości węglowodanów w celu
zwiększenia zapasów glikogenu w mięśniach i/lub uzupełnienia diety.
Jeżeli takie spożycie węglowodanów nie jest zakazane, zażywanie kreatyny
również nie powinno być.
"
To tak na wypadek gdyby mój ewentualny wzrost poziomu sportowego kogoś tknął do innych przemyśleń.
Wczoraj miałem odpoczywać, ale energia mnie roznosiła więc był basen i 2 km w wodzie, które powiedzmy szczerze trochę mnie sponiewierały. Dzisiaj rano czułem nogi po tym wczorajszym pływaniu, ale znów mi towarzyszyło to samo uczucie, że mógłbym góry przenosić. Miałem definitywnie nie jeździć, ale na szybkiego pojechałem. Trening miał być "aktywną regeneracją", ale po 15 km przekształcił się w jazdę wytrzymałościową. Dobrze, że chociaż udało mi się uniknąć górek to nie zakatowałem mięśni. Myślę, że wcale nie muszę ciężko trenować, a jedynie podtrzymywać aktualną formę/dyspozycję.
Ogólnie samopoczucie jest nadal ok., regeneracja sił i mięśni jakby z kosmosu. No nic ... zobaczymy w sobotę po wyniku i wszystko się okaże. Być może nadal moje odczucia są mocno subiektywne po tym jak zrezygnowałem z tych masywnych opon i odkąd wreszcie zdarza mi się kilka nocy z rzędu przespać ... bo wcześniej to bywało ciężko. Teraz w ciągu dnia ciężko trenuję, raczej z pracy nie wychodzę zmęczony, a wieczorem padam jak dętka i budzę się rano z nastawieniem, którą górę dzisiaj przenieść.
A może jestem w najsłabszej formie od początku roku, ale dopóki myślę, że tak nie jest to wszystko jest w porządku. Bo wynik sportowy może być różny i z pewnością udzieli odpowiedzi na szereg pytań, ale to będzie później ... na razie ważne jest nastawienie do startu.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Treningi