Maratony 2013
Dystans całkowity: | 359.50 km (w terenie 337.00 km; 93.74%) |
Czas w ruchu: | 23:39 |
Średnia prędkość: | 15.20 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.16 km/h |
Suma podjazdów: | 9180 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (91 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (85 %) |
Suma kalorii: | 26200 kcal |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 51.36 km i 3h 22m |
Więcej statystyk |
Maraton - Świeradów Zdrój
-
DST
42.50km
-
Teren
20.00km
-
Czas
02:36
-
VAVG
16.35km/h
-
VMAX
60.57km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
HRmax
176( 88%)
-
HRavg
156( 78%)
-
Kalorie 2250kcal
-
Podjazdy
1070m
-
Aktywność Jazda na rowerze
"Nie ważne jak zaczynasz ważne jak kończysz" - gdyby odnieść się do powyższego cytatu to chciałbym o tej końcówce jak najszybciej zapomnieć. Liczę na to, że za kilka dni tak się stanie.
Wszystko zaczęło się od zdarzenia sprzed tygodnia (o którym pisałem) czyli w przygotowanym do startu (starym rowerze) pękła rama. Zrobiłem wówczas rekonfigurację na drugi rower i miałem startować na fullu. Po ostatnim treningu wspomniałem, że pozostaje jedynie naoliwić łańcuch i linki, i w sobotę start. Tak też się stało: wczoraj o 17:00 naoliwiłem łańcuch i linki żeby przerzutki nieco lżej chodziły. Wychodząc z balkonu jeszcze mnie podkusiło aby rozebrać manetkę od przedniej przerzutki i do środka wpuścić kropelkę oliwki. No i głupi tak zrobiłem. Nie wiedziałem, że w manetce SRAMowskiej przy rozkręcaniu trzeba ją trzymać w palcach bo inaczej dół może spaść. Ja w zasadzie dół rozkręcałem bo nie wiedziałem, że to pokrętełko od góry nie jest ozdobą a jednak śrubeczką. Jak rozkręciłem dół to wyskoczyła mi jakaś sprężyna, jakaś zapadka i kilka innych części. Do 18:00 próbowałem to poskładać. Wpadłem na pomysł, że zerknę do drugiej manetki jak to jest skonstruowane i zdarzyło mi się to samo: mechanizm wypadł. Walczyłem z tym przez kolejnych kilka godzin i ok. 21:00 napisałem do Bartka SMSa o treści:
---
Hey ! Jutro się nie zobaczymy. O 17:00 chciałem wpuścić kropelkę oliwy na linkę w manetce od przerzutki i mi mechanizm się rozleciał. W drugiej chciałem podejrzeć jak go złożyć i stało się to samo. 4h to już składam i nie potrafię złożyć. Jutro nie mam na czym wystartować. :(( Powodzenia.
---
No po prostu DRAMAT. Wyobraźcie sobie w jakim byłem stanie psychicznym - rok treningów, 5 startów zrobionych i do zamknięcia generalki został jeden, którego pod samym domem nie pojadę. :((
Po 15 minutach zadzwonił Bartek z propozycją wypożyczenia roweru z wypożyczalni. Koniec końców tak też zrobiliśmy. Po tym telefonie od Bartka jeszcze 2h walczyłem z manetkami ale nic nie zdziałałem. Nic - teraz będę szukał "magika" który to złoży, a jak się nie uda to na allegroszu manetki w promocji kosztują 309 zł.
No ale nastała sobota. Wyjazd do Świeradowa, spotkanie z Bartkiem pod wypożyczalnią, pokierowanie przez niego tematu i mam rower. I to naprawdę dobry - byłem miłe zaskoczony: przerzutki działały, amortyzator, hamulce, wysokość ramy ok - po prostu ideał, aczkolwiek opony (coś ala semi-slick z wytartym bieżnikiem) trochę mnie przestraszyły. Zamontowałem swoją sztycę, dopasowałem wysokość siodełka i krótki trening.
Z perspektywy czasu żałuję, że nie wziąłem pedałów SPD tylko jednak z lenistwa i niechęci pojechałem na platformówkach. Ale w takiej sytuacji mój cel był jeden: ukończyć bez defektu. Nie miałem zamiarów na rowerze z którym mam do czynienia od godziny śrubować wyników czy na zjazdach szarżować. Miałem zamiar dojechać do mety. Trasa prosta, szybka i dojechanie do mety powinno wystarczyć żeby jednak sezon podsumować w aspekcie pozytywnym.
Miejsce startu wyglądało tak:
O 10:45 stanąłem w sektorze (czwartym) pogadałem z kolegą, przyjrzałem się oponom innych osób. U wielu niewiele się to różniło od tego co miałem ja. No nic: 11:00 start. Pierwszy kilometr to tradycyjne wyprzedzanie mnie przez inne osoby. Po kilometrze się skończyło i sytuacja się unormowała.
Od 3 km to już tylko ja wyprzedzałem. "Łykałem" innych jak chciałem. Ale cały czas jechałem naprawdę spokojnie. Wniosek: chyba jednak powinienen być nieco wyżej w klasyfikacji sektorowej. No nic. Wjechałem na stóg izerski bez większej zadyszki. Z podjazdu trafiło się kilka fotek:
Nawet szybciej niż żona Gondolą :)
Zaraz za stogiem zaczął się długi zjazd, który postanowiłem przejechać na cudzym kole. Tempo mi nie pasowało, ale wolałem jechać na kole niż jechać 1 km/h szybciej ale tłuc sobą powietrze lub ciągnąć innych pod wiatr. Zresztą cel był inny: dojechać bez defektu, a w tym kontekście wszystko było super i szło zgodnie z planem. :)
W początkowej fazie pierwszego zjazdu był pierwszy pomiar czasu. Teraz po powrocie do domu mogę napisać, że w tym momencie byłem szybszy od Bartka o 33 sekundy. To mniej więcej potwierdza tempo mojej jazdy i własne odczucia na tym etapie: jadę najlepszy start w sezonie !! No i tak sobie jechałem. Sporadycznie zdarzało się, że ktoś nie wytrzymywał dość spokojnej jazdy i wyskakiwał na przód kilkuosobowej grupki. Natychmiast i ja przeskakiwałem na koło szybciej jadącego kolarza, ale suma sumarum niewiele to dawało bo nie kojarzę żeby przyniosło to jakiś awans w pozycjach jakie zajmowaliśmy. Po kolejnych 10 km zaczął się drugi podjazd (pod "samolot"). Tempo nadal miałem dobre i na kolejnym podjeździe przeskoczyłem ok. 6-7 pozycji. Następnie zjazd, kilka km po płaskim i kolejny pomiar czasu: 1:19 przewagi nad Bartkiem. To był mniej więcej 28-29 km trasy. Do mety pozostało ok. 13-14 km, z czego ok. 11 z góry. Wiedziałem, że będzie jeszcze jeden krótki podjazd, który planowałem pojechać w "trupa" i wiedziałem, że jeszcze poprawię swoją pozycję bo na tym etapie maratonu czułem się wyśmienicie. Na ok. 30-tym km znów zaczął się szybki szutrowy zjazd. Od jakiś 20 km (czyli od wjechania na Stóg Izerski gdzie się skończył asfalt) często myślałem o dętce i modliłem się o brak "kapcia". Starałem się amortyzować mięśniami nóg odcinki zjazdowe aby jak najdelikatniej przemykać ku upragnionej mecie. Będąc na 30 km już wiedziałem, że jest blisko do pełni sukcesu. Na zjeździe postanowiłem przeskoczyć kolejne 2 osoby i tak zrobiłem. Jak tylko zakończyłem manewr to strzeliła dętka z przodu - tak, że po 3 sekundach już jechałem na rafce. Postój na poboczu, prawie łzy w oczach - rzut oka na garmina: 32 km (11 do mety). Dramat. Ściągam koło, zmieniam dętkę zerkając ile to już osób pojechało. Nawet dość sprawnie mi to poszło, zaczynam pompowanie. Nie idzie. Walczę, szarpię się z kołem - Nic. Mijają minuty i dalej nic. Po kolejnych 15-stu daję za wygraną. Telefon do żony, że jednak będę za 1,5-2 godziny. Montuję koło i biegnę. 500 metrów biegu i odpuszczam . Bez sensu. Nic mi to nie da. Jest po maratonie. Po kolejnym 1 km próbuję delikatnie jechać na zjazdach. Udaje się. W dętce bardzo mało powietrza ale jak przeniosłem ciężar ciała poza tylne koło to przód był tylko delikatnie dociążony. Kapeć całkowity, ale przynajmniej rafka nie uderzała o podłoże. Zawsze to lepiej jechać 14 km/h niż iść 5 km/h. Od razu sobie przeliczyłem, że za godzinę będę na mecie. :)
No i tak sobie szedłem pod górę, a delikatnie zjeżdżałem w dół przez kolejne 7 km aż do bufetu numer 3. Tam zapytałem o pompkę chcąc sprawdzić czy to dętka dziurawa czy moja pompka "wadliwa". Po kolejnych 3 minutach już poznałem odpowiedź. Koło napompowane na "kamień", powietrze nie ucieka. Wskoczyłem na rower i rozpocząłem zjazd do mety (zostało 5 km):
Końcówka techniczna i tak się prezentowałem:
Kilkanaście minut później ukończyłem maraton z czasem 2:35:45 i stratą do Bartka 33:35. Zdjęcie na ostatnich metrach i z mety:
Przygoda z dętką kosztowała mnie co najmniej 35 minut i ponad 170 pozycji uwzględniając, że końcówki nie pojechałbym szybciej !!
Zdobyłem 313 pkt.
No nic - teraz najlepsze. Celem na ten sezon była próba poprawienia w generalce wyniku z 2011 roku (55 miejsce). W tym roku zająłem ... 56 miejsce. :( A najsmutniejsza jest analiza "co by było gdyby". Gdybym nie złapał kapcia i jedynie utrzymał te 1:19 przewagi na mecie nad Bartkiem to bym zdobył nie 313 pkt. tylko 404 pkt i byłby to najlepszy wynik w moim życiu. To dałoby 104 miejsce Open i kolejny rekord. Do setki w OPEN brakowałoby tylko ok. 13 sekund, które zrobiłbym bez problemu (nigdy nie ukończyłem startu w setce). To oczywiście wyznaczyłoby kolejne rekordy życiowe - chociażby miejsce w kategorii, % w stawce open i kat. A na koniec cel do którego zmierzałem: dałoby to 45 miejsce w generalce. :(( Tak ... nie zasraniutkie 56-ste tylko 45-te :((((
Odechciało mi się cokolwiek więcej pisać. Smutek i żal pozostał bo było tak bliziutko, a nie udało się. Trochę miałem pecha, ale też wiele popełniłem błędów. Zdobyłem pewne doświadczenie za rok będę lepiej przygotowany w aspekcie ewentualnego zapasowego startu, nie grzebania w rowerze na kilka godzin przed startem w rzeczach, których nie jestem pewien jak działają. Zasadę działania pompki też opanuję. Tyle.
Przyszły sezon zacznę niestety z sektora 4, a mogłem z tego co Bartek (nawet nie liczę czy byłby to "3" czy może nawet "2"). Pewnie "2" ... :(
Na koniec: Bartku jestem Twoim dłużnikiem i dziękuję za pomoc. To dzięki Tobie mam taki nastrój jaki mam z tytułu zajętego miejsca ........................ to był oczywiście żart. :)
Bardzo chętnie Ci się odwdzięczę przy najbliższym spotkaniu. Napisz co pijesz i w jakiej ilości - proszę.
Specjalne podziękowania też dla Grzesia (gregorik) za systematyczną pomoc przy rowerze i bądź co bądź konstruktywną i rzetelną krytykę. Pewnie bez niego uprawiałbym inny sport (brydż sportowy) z kufelkiem piwa w rączce. ;)
Dziękuję też wszystkim, którzy śledzili moje tegoroczne starty, trzymali kciuki za wyniki i dopingowali/gratulowali "sukcesów".
Na koniec podziękowania dla żonki, że mi kibicuje, dopinguje i jeździ w miarę możliwości na maratony robiąc między innymi zdjęcia (jak te powyżej). :))
P.S.
Nie mam żadnego sprawnego roweru więc chyba przerwę między jednym sezonem, a kolejnym zrobię teraz (no chyba, że ogarnę temat przynajmniej jednego z rowerów w przeciągu tygodnia to wówczas jeszcze pociągnę póki pogoda pozwoli). Ewentualnie czas ten wykorzystam na reanimację obu rowerów (rama już jest u mnie, a full z manetkami w poniedziałek jedzie do gianta - chłopaki spróbują manetki złożyć). A jak nie, to allegrosz ... :)
No nie wiem co więcej napisać. Koniec smutny, ale w głębi duszy wiem, że to i tak był najlepszy sezon w życiu. Mnóstwo rekordów i tak naprawdę niewiele zabrakło aby pomimo popełnionych błędów udokumentować to oficjalnym wynikiem. Dzięki wielkie.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Polanica Zdrój
-
DST
51.00km
-
Teren
51.00km
-
Czas
03:06
-
VAVG
16.45km/h
-
VMAX
50.24km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
HRmax
182( 91%)
-
HRavg
169( 85%)
-
Kalorie 4500kcal
-
Podjazdy
1170m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uffff - dobrze, że przetrwałem kolejny start. Wyjazd z Piechowic o 6:20 z Grzesiem i jego tatą, a o 8:45 byliśmy na miejscu. Całą drogę lało, na miejscu to samo. W aucie siedzieliśmy do 10:00 kiedy opady powoli zanikały. Szybkie szykowanko do maratonu, spotkanie z Bartkiem i plan na krótką rozgrzewkę i tu pierwsze opóźnienie związane ze śrubą którą wymieniłem po treningu do Świeradowa. Całe siodełko się chybotało i dobrze, że znalazły się klucze aby je dokręcić bo bym na pewno maratonu nie ukończył. Po dokręceniu improwizacja rozgrzewki i powrót na start do swoich sektorów. O 11:00 ruszyliśmy. Początkowo asfaltem i kostką, cały czas pod górę. Jechałem dość spokojnie powtarzając sobie: jedź spokojnie, jedź spokojnie. Na 8-mym km (zaraz za rozjazdem dystansów) na pierwszym zjeździe musiałem zrobić pierwszy postój bo kask był tak luźny ze spadał mi na oczy. Tutaj straciłem ok. minuty i ok. 30 miejsc. Zresztą już w tym momencie ledwo się zatrzymałem. Pojechałem na starym rowerze z ledwo hamującymi V-brake'ami i jak obręcze dotknęły błota i wody to skuteczność hamowania była bliska zeru. Żeby się zatrzymać musiałem dohamowywać butami po podłożu :) Poprawiłem naciąg pasków kasku (nie w tą stronę) i pojechałem dalej. I tu nastał pierwszy moment, który bądź co bądź spowodował uśmiech na mej twarzy. Otóż dostrzegłem schodzącego pod prąd Bartka z zerwanym łańcuchem. :) Przykra sprawa, wykrakałem, ale w tym momencie od razu pomyślałem o zakładzie o pizzę, który miałem w tym momencie już wygrany.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Bartek jest poza moim zasięgiem więc jakaś pociecha z zaistniałej sytuacji była. Pizzę wygrałem, jedna pozycja w Open wyżej - czyli dramatu nie ma. ;) Bartek powiedział, że już w tym momencie miał nade mną 7 minut przewagi. Uwzględniając nawet różnicę w startach sektorów (on - sektor 1, ja sektor 2) oraz mój postój to i tak 5 minut już było bez dwóch zdań.
No nic - pojechałem dalej bo co miałem zrobić ? Spinki ani skuwacza nie miałem - gdybym miał to dałbym Bartkowi, ale też nie sądzę aby podjąłby się samodzielnej naprawy jako debiut w tym temacie. Pewnie na tym etapie wyścigu ja również temat bym odpuścił. Pojechałem dalej ale jeszcze przez pewien czas zastanawiałem się czy Bartek mimo wszystko jakimś cudem nie wyskoczy zza pleców. :)
Jak zaczęły się płaskie odcinki (kałuża na kałuży) to jechałem na kole z odwróconą głową bo waliło niesamowicie błotem po oczach. Tempo było mocne.
Na ok. 15 km kolejny postój i regulacja paska od kasku - tym razem w dobrą stronę. Było ok, ale w drugiej połowie dystansu raz jeszcze musiałem tę korektę wykonać.
Na 25 km powrócił mój odwieczny problem. Jeszcze nie skurcze, ale nogi się zrobiły miękkie jak z waty. Zacząłem odpuszczać i od tego momentu leciałem cały czas w w stawce w dół. Zresztą wcześniej na podjeździe było to samo. Jedyny moment, kiedy wyprzedzałem pojedyńcze osoby to były zjazdy w lesie (nawet jakbym chciał jechać wolniej to problem z hamulcami cały czas się nasilał). Klamki zaciśnięte na maksa, a i tak innych wyprzedzałem. I tak sobie jechałem i jechałem tracąc kolejne pozycje. Z miejsc pomiaru czasu wynika co prawda coś odwrotnego (pierwszy pomiar - 145 miejsce, drugi 136, na mecie 137) więc tłumaczę to sobie tym, że Ci co mnie wyprzedzali, albo łapali defekty, albo zjechali na GIGA. Między wspomnianym 25 km a metą (51 km) kombinowałem z ekranikiem na garminie aby nie widzieć ile pozostało do mety, a wzorowałem się rysowanym profilem. Zapamiętywałem różne punkty i zerkałem kiedy wypadną poza ekran (skala 4 cm - każdy cm po 7 km). Czyli po 28 km początek wypadał poza ekran, wtedy liczyłem, że jak "ten punkt" wypadnie poza ekran to będzie kolejne np. 3 km. Kilka razy przełączyłem się na ekranik dystansu i później żałowałem bo od razu bo do mózgu docierała informacja "jejku - jeszcze 17 km" itp.
Finalnie skurcz mnie złapał na 4 km przed metą ale jakoś "dowegetowałem" do mety. Dobrze, że sumaryczne przewyższenie wyszło o ponad 200 m mniej niż zapowiadał org.
Na mecie poznałem wyniki:
Czas: 3:06:28
Miejsce w M3: 52 (najlepsze w tym roku), a zarazem najgorsze bo w stawce: 52/76 (68%).
Miejsce w Open: 137 (najlepsze w tym roku), a zarazem najgorsze w stawce: 137/211 (65%).
Zdobytych punktów: 347, co przy innych górskich maratonach wygląda jak wygląda (Głuszyca - 343, Bielawa - 365, Szklarska - 349).
Dużo osób widząc jakie będą warunki nie przyjechała, lub nie wystartowała, lub pojechała Mini (rezygnując z Mega). Wyszło jak wyszło. Na pocieszenie założę, że na Mega pojechali desperaci lepsi ode mnie. To też jest jakąś tam zaletą bo skoro frekwencja była byle jaka, to i wielu potencjalnych rywali w generalce może jej nie zrobi, lub przynajmniej nie poprawi jakiegoś z poprzednich wyników mając np. nadmiar startów.
Przed startem zajmowałem 76 miejsce w generalce M3, zobaczymy za kilka dni o ile pozycji odnotuję awans.
Podsumowanie:
- pojechałem z mp3 i momentami muzyka dodawała mi "skrzydeł", ale przełożenia na wynik ciężko doszukiwać.
- fajnie, że start bez defektu bo jakikolwiek defekt przekreśla szansę na poprawienie wyniku w generalce z 2011 roku (55 miejsce) bo nie będę miał żadnego startu w zapasie. Od początku zakładałem, że pojadę 6 startów (a 6 jest liczone do generalki) więc 5/6 planu udało się zrealizować. Pozostał jeszcze Świeradów, który o wszystkim zadecyduje. Bartek, który miał zapas startów znajduje się teraz w identycznej sytuacji jak ja, bo w Głuszycy pojechał mini, a dzisiaj nie ukończył. Finalnie ma 5 startów na Mega i teraz musi w Świeradowie liczyć na szczęście związane z pomyślnym ukończeniem maratonu (bez defektu).
A czy takie będzie miał to za kilka dni "wywróżę" ;)
- podczas jazdy pojawiały się defekty typu przeskakujący łańcuch, brak możliwości zrzucenia łańcucha na najmniejszą zębatkę z przodu itp. co mam nadzieję, że było spowodowane błotem, aczkolwiek jak podejmę działania z doprowadzeniem roweru do stanu używalności to się okażę. No i ta ciągła utrata wzroku przez lądujące w spojówkach oka błoto. Ale warunki dla wszystkich były te same więc traktuję to jako cechę charakterystyczną maratonu, a nie próbę wytłumaczenia bądź co bądź wyniku poniżej oczekiwań.
Maraton w Świeradowie będzie z sektora 4. Bartek pojedzie nadal z 1 bo wczorajszy start w jego przypadku to tak jakby go nie było.
Fotki z maratonu (część autorstwa Elżbiety Cirockiej, Katarzyna Rokosz, mugfull, bikelife):
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Szklarska Poręba
-
DST
57.00km
-
Teren
57.00km
-
Czas
03:43
-
VAVG
15.34km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
HRmax
181( 91%)
-
HRavg
168( 84%)
-
Kalorie 4100kcal
-
Podjazdy
1550m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Szklarskiej Porębie to kolejny mój start w edycji bike maratonów u Grabka. Po kilku piwkach, które wypiłem między dojechaniem na metę, a tym kiedy piszę relację to wystarczający okres czasu aby spojrzeć na start na spokojnie i nie owijając w "bawełnę" podsumować go jako: porażkę. Może nie było totalnej katastrofy, ale końcowe wnioski są nieco zasmucające, a mianowicie: "ja się chyba do tego sportu nie nadaję" :(
Ale zaczynając od początku. Maraton pod domem (do Szklarskiej Poręby mam 15 km) więc trasę znałem i często w wielu jej fragmentach jeździłem. Wyjazd z domu dość późno (bo po co się śpieszyć), parkowanie gdzie popadnie, dojazd na start i mamy 10:40. Start opóźniony o 15 minut na prośbę osób wydzwaniających i stojących w korkach w centrum miasta. Czasu na jako taką rozgrzewkę brak, ale to może i dobrze bo po co tracić siły jak i tak zawsze ich brakuje. ;)
Fotka przy aucie:
Spotkanie z Bartkiem:
i jeszcze ja przed startem:
O 11:15 nastąpił start i zgodnie z planami postanowiłem się nie śpieszyć.
Wziąłem sobie to do serca bo tak wyglądał koniec sektora z którego jechałem:
- ja i pusta przestrzeń za mną:
No i tak sobie jechałem, tempem końcówki sektora lub minimalnie mocniej. Kilka ujęć z trasy:
Sił mi starczyło na 35 km kiedy dopadł mnie pierwszy skurcz. A później już poszło - kilka mocniejszych podjazdów, kilka odepchnięć od kamieni na zakończenie "butowania" i na 40-tym km już miałem załatwione łydki i uda w obu nogach. Nastąpiła standardowo wegetacja. Tylko zjazdy jechałem w normalnym tempie, a reszta trasy to wyprzedzanie mnie przez dziesiątki zawodników. Raz jak zsiadłem z roweru to nie mogłem ponownie na niego wsiąść - w zależności jak się za to zabierałem to skurcz łydki, lub uda w jednej lub drugiej nodze. Wykonanie kroku do przodu to już całkowita abstrakcja granicząca z upadkiem. Jakoś wsiadłem i powoli pedałowałem. Tempo jazdy ? - zbliżone do tego jakie trzeba uzyskać aby rower nie stanął i żeby z niego nie spaść. Na 50-tym km już byłem bliski rezygnacji i gdyby nie fakt, że i tak musiałbym się dostać na metę to pewnie bym to zrobił. Kilometr przed metą jeszcze żona zrobiła mi zdjęcia:
I sama została też została uchwycona:
W pozostałych fragmentach trasy tak się prezentowałem (kolejność losowa):
No i na mecie:
Część zdjęć z powyższych autorstwa: TomekTB, Elżbiety Cirockiej, Piotra Macka i Bikelife.
Jeśli chodzi o wynik to:
- czas 3:43:02 to dało miejsce w OPEN: 197/437 (45% stawki jadących zawodników). W kategorii wiekowej: 86/165 (52% stawki jadących zawodników). Nie ma dramatu, ale patrząc przez pryzmat ile miejsc poszło na ostatnich km to trochę szkoda.
- "wywalczyłem" 349 pkt, czyli dość słabo bo tylko minimalnie więcej niż w Głuszycy (a to był najgorszy start - 343 pkt).
- z Bartkiem przegrałem o 20:30 (20 minut i 30 sekund). Przegrałem kolejną pizzę ... i jestem poirytowany przepaścią jaka nas dzieli. Na pocieszenie pozostaje fakt, że Bartek też ostro dostał w dupę (jak to mecie powiedział: "w końcówce szukałem jakiegoś sensownego pretekstu żeby się wycofać bo miałem dość". Z wyniku pkt też zapewne zadowolony nie jest bo zwycięzca jego kategorii przyjechał 8 minut przed zwycięzcą mojej ... i jego dobry start, i miejsce nie mają teraz przełożenia na liczbę pkt do klasyfikacji generalnej. Ale tak bywa ... jak się jeździ w Królewskiej kategorii to się to zdarza. ;)
Skoro doszedłem do tego, że chyba się do tego nie nadaję to poszukam jakiś aspektów pozytywnych:
- kolejny start bez defektu - super.
- ukończyłem maraton bez uszczerbku na zdrowiu i chyba w takich kategoriach będę analizował swoje starty. Nie sukcesów w postaci podium, super czasów, miejsc itp. itd. bo to nigdy nie będzie miało miejsca tylko takiego normalnego ukończenia maratonu w zdrowiu i szczęściu (chociaż szczęście jest teraz bo jeszcze kilka godzin temu byłem na pograniczu życia i śmierci). Albo aspekt spędzenia dnia na świeżym powietrzu - oooo to jest pozytyw :))
To tak jak Bartek zauważył: z naszą wagą i budową ciała nigdy nie powalczymy w górach. Nie da się rywalizować z kimś kto "jest z metra cięty" i ma 50, 60 czy 70 kg wagi. My możemy się pobawić w ściganie po płaskim lub z góry :)
Nie wiem co jest z tymi skurczami (niby codziennie łykam magnez, BCAA, białko), na maratonie żele, odżywki, batony i zawsze to samo. Może już jestem zbyt zmęczony sezonem. Ze startu treningowego u konkurencji w Wałbrzychu rezygnuję (Jacku nie dam Ci w tym roku satysfakcji z pokonania mnie ;) ) i pojadę jeszcze dwa starty w Polanicy i Świeradowie aby zamknąć komplet startów do generalki i jak się uda to będę się cieszył z poprawienia najlepszego swojego wyniku z 2011 r. w generalce (55 miejsce).
Fajnie było spotkać wielu znajomych z którymi widuję się tylko z okazji startów, zamienić kilka słów lub pogadać. Fajny maraton, super atmosfera, a trasy coraz cięższe. Czyli fajnie spędzony dzień.
Na koniec "najfajniejsze fajnie" to takie, że w większości są to wyjazdy rodzinne (z żoną i dzieciaczkami). Miło się startuje wiedząc, że na mecie ktoś na ciebie czeka i robi zdjęcia :). Pozdrawiam.
Ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Bielawa
-
DST
50.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
03:21
-
VAVG
14.93km/h
-
VMAX
61.29km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
HRmax
176( 88%)
-
HRavg
164( 82%)
-
Kalorie 3500kcal
-
Podjazdy
1650m
-
Sprzęt Nowy
-
Aktywność Jazda na rowerze
Uffff ... dobrze, że już mam to z głowy. :) Kolejny maraton tym razem w Bielawie. Trasa z profilu przypominająca tę w Głuszycy. Dojazd na miejsce startu to 2 godziny jazdy autem. Jesteśmy na miejscu (Asia, Marta i ja) ok. 9:15.
Od razu specjalne podziękowania dla Krzysia za dotrzymanie towarzystwa żonie i opiekę nad Martą.
Bliżej 10:00 nawiązałem kontakt z Bartkiem trochę pogadaliśmy o chorobie Bartka (prawdopodobnie o tym wspomni), "pokwękaliśmy" nawzajem jak to wiele nam brakuje do szczytu formy, Bartek pochwalił się, że wstąpił do klubu, zademonstrował nowy strój klubowy (Bartek pokaż na fotce co z nim zrobiłeś - plissssss) :))) itp. itd.
P.S.
Jak Ci dadzą nowy bez dopłaty to proszę ... chcę jeździć z Tobą w jednym klubie :))
Po krótkiej rozgrzewce udaliśmy się na miejsce startu do swoich sektorów (Bartek - sektor 1, ja - sektor 2). Jechaliśmy z końca i tu pierwsza strata Bartka: sektor 1 ma liczony czas brutto. No nic - jest dobry to może sobie pozwolić na tę drobną stratę. Po starcie czekał nas długi podjazd. Już po 2-3 km od startu wiedziałem, że jadę nieco za mocno, pomimo, że i tak mnóstwo zawodników mnie wyprzedzało. Na 5-tym km zdarzały się już osoby, które wystartowały jeszcze mocniej i już sił im zaczęło brakować. Po tym co ja przeżyłem to im współczuję jeśli ktoś skręcił na Mega. No nic - jadę i jadę, w okolicach 12 km już miałem lekko dość. Na 15-tym km (podobnie jak w Głuszycy) już zaczęły mnie podszczypywać mięśnie. Szybko zacząłem się ratować batonami i tabletkami enervita, oraz piciem. Na podjazdach pojedyńcze osoby mnie wyprzedzały, ale na zjazdach szedłem jak burza. Na tych 50-ciu km ani jedna osoba mnie nie wyprzedziła na zjeździe, a ja robiłem co chciałem. Od ok. 22 km wszystkie podjazdy, które sięgały nachyleniem >15% już podchodziłem. Śmiesznie to wyglądało bo nikt przede mną, ani nikt za mną nie szedł - byłem jedyny. Trochę osób mnie wyprzedzało, ale do czasu zjazdu. Na zjeździe odzyskiwałem stracony czas z nawiązką. Nawet do tego stopnia, że na zjazdach robiłem taką przewagę, że osoby co wyprzedzałem doganiały mnie dopiero w końcówce kolejnego podjazdu, który szedłem "z buta". Na 30-tym km już złapały mnie pierwsze skurcze. Miałem momenty, w których musiałem się zatrzymać i chwilkę odczekać zanim ruszyłem dalej. Kolejne podjazdy to coraz większe straty. Na ostatnim podjeździe na trasie to już myślałem, że nie dojdę. Na 200 metrów przed jego końcem już nie byłem w stanie iść. To już była totalna wegetacja. Oczywiście to co straciłem odrobiłem na zjeździe, ale w kilku miejscach cudem się wyratowałem od upadku (raz wpadłem w las). Różnica w prędkościach między mną a zawodnikami wyprzedzanymi była niebotyczna (to był po prostu świst).
Dla potwierdzenia odczyt z nawigacji i średnie prędkości każdego z ostatnich 10-ciu km:
Jeśli chodzi o wynik to:
- czas 3:21:29 to dało miejsce w OPEN: 184/482 (38% stawki jadących zawodników). W kategorii wiekowej: 70/193 (36% stawki jadących zawodników) i z takiego wyniku jestem naprawdę bardzo zadowolony. Aż wręcz zaskoczony bo spodziewałem się powtórki dramatu z Głuszycy.
- "wywalczyłem" 365 pkt, czyli mniej niż we Wrocławiu (403 pkt), ale więcej niż w Głuszycy (343 pkt).
- z Bartekiem przegrałem o 59 sekund :) Nawet gdybym na 10 km przed metą wiedział, że tracę do niego 59 sekund to i tak bym tego nie odrobił. Po prostu dałem z siebie wszystko i świadomość, że ktoś mnie wyprzedza o tyle i tyle nic by nie zmieniła. Przegrałem pizzę ... którą teraz wraz z żoną degustujemy.
- kolejny start bez defektu ... to raczej będzie już chyba norma :)
Organizacyjnie brakło czasu na spotkanie z Jackiem , ale szczerze pozdrawiam i gratuluję dobrego wyniku.
Kilka zdjęć jakie udało się zrobić moim aparatem, pozostałe autorstwa TomekTB, Elżbiety Cirockiej, Bikelife, Kasia L., Kasia Rokosz):
To zdjęcie zrobione po uzyskaniu informacji, że Bartek dojechał przede mną:
A to zdjęcie po uszczegółowieniu, że różnica to tylko 59 sekund :) :
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Wrocław
-
DST
53.50km
-
Teren
53.50km
-
Czas
02:21
-
VAVG
22.77km/h
-
VMAX
41.36km/h
-
Temperatura
19.0°C
-
HRmax
180( 90%)
-
HRavg
164( 82%)
-
Kalorie 2850kcal
-
Podjazdy
290m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po tygodniu upałów akurat w dniu startu okazało się, że we Wrocławiu leje deszcz. Patrzę za okno (jest 7:00) - jest w porządku, a tam leje. Przewidziałem taką ewentualność wcześniej i spakowałem oponki NN 2.25 DD na wypadek dużych opadów i błota. W rowerze miałem Race Kingi 2.20. Wyjechałem rodzinnie (2 x szkrab + żona) o 7:20 z Jeleniej Góry i po drodze faktycznie były przelotne opady deszczu, ale 20 km od Wrocławia ulewa.
Pomyślałem sobie: no nic - najwyżej zmienię oponki, ale jeszcze na miejscu zobaczę jak na zmianę pogody zareagują inni. Jak zareagowali ? - nijak. Nikt nie zmieniał opon, ale też podejrzewam, że 95% osób ich po prostu nie miała.
Na miejscu startu zdjęcia szkrabów:
Podobnie było z Bartkiem - też opon na zmianę nie miał. Nasze spotkanie przed startem (okazało się, że w odległości 50 m od siebie ulokowaliśmy autka):
Z lenistwa postanowiłem opon nie zmieniać, tym bardziej, że Bartek miał jedną z opon taką samą, a drugą też nieznacznie lepszą. A co ... inni jadą na semi slickach bo nie mają wyboru to i ja sobie wyobrażę, że innych opon nie mam. Zresztą te moje to jeszcze nie był całkowity dramat - niektórzy mieli oponki o szerokości 1.90. Pomyślałem sobie: pojadę na tym co mam - będzie sprawiedliwie.
Po zjedzeniu posiłku:
udaliśmy się z Bartkiem na rozgrzewkę i jednak w lesie trochę błocka było. Opony ewidentnie się uślizgiwały, a jak pokazał maraton było kilkanaście miejsc w których utknąłem w błocie lub musiałem podeprzeć się nogą lub nie wyrobiłem zakrętu z uwagi na ryzyko upadku. Po fakcie chyba jednak zrobiłem dobrze nie zmieniając opon bo nie nie było aż takiego dramatu i nie sądzę, aby opony z dużym bieżnikiem zrobiłyby jakąś różnicę. Na pewno w miejscach błotnych spisywałyby się lepiej, ale było też dużo miejsc idealnie suchych i tu byłoby ciężej.
Z rozgrzewki i sprawdzianu warunków na trasie warte jest odnotowanie to o czym pisali zawodnicy na forum: duże ilości komarów (czytaj: plaga komarów). Jak się jechało to tego się nie odczuwało (aczkolwiek na mecie wylądowałem z pogryzionymi rękoma miejsce przy miejscu), ale jak zatrzymaliśmy się z Bartkiem na chwilę w lesie to natychmiast na ciele siadał komar przy komarze.
No nic - powrót na strat i o 11:00 start sektora I i kolejnych z przerwami ok. minuty. Bartek jechał z sektora II, ja z IV. Trasa ogólnie byle jaka - zresztą jakiej można oczekiwać po Wrocławiu patrząc na to z punktu widzenia geograficznego ? Większość poprowadzona była szerokimi szutrami leśnymi lub łąkami. To co zapamiętałem z trasy to: komary, błoto, wystające na trasę gałęzie i krzaki, którymi ciągle dostawałem po twarzy oraz rozmoknięte łąki. Totalnie negatywnym aspektem jest podanie przez organizatora parametrów trasy: na MEGA wyszło 53,5 km i niecałe 290 m przewyższenia. KATASTROFA !!! Miało być 58 km i 600 m w pionie. W dzisiejszych czasach to jest dla mnie nie do pomyślenia, żeby to było dla kogoś takie trudne aby przejechać trasę z licznikiem i podać prawdziwe dane. U Golonki tydzień temu w Karpaczu dystans się zgadzał z dokładnością do 100 metrów. Tutaj błąd blisko 5 km i 100% w przewyższeniu. Śmiech ... .
Podsumowanie:
- przebieg jazdy oceniam dobrze. Gdyby nie dwukrotna sytuacja kiedy to ja musiałem nadawać tempo jazdy naszej grupki na odsłoniętym terenie pod wiatr (nikt inny nie był zainteresowany) to byłoby super. Trochę mi to siły nadwątliło ale z drugiej strony 3/4 trasy to ja komuś siedziałem na kole.
- czas 2:21:08 to dało miejsce w OPEN: 177/592 (30% stawki jadących zawodników) i to jest rekord życiowy ! W kategorii wiekowej: 71/225 (31% stawki jadących zawodników) - to jest również rekord życiowy.
- "wywalczyłem" 403 pkt, czyli kolejny rekord życiowy (poprzedni 384 pkt - Wrocław 2011).
- współczynnik sektorowy za start we Wrocławiu dał mi sektor 2 - HA !! - kolejny rekord życiowy - do tej pory trójka to był max.
- kolejny start bez defektu. :)
Po prostu wszystko super gdyby nie jedna kwestia - kolega Bartek i jego odpowiedź na moje pytanie o jego czas (na mecie). SZOK !! - 12:23 (12 minut, 23 sekundy dojechał przede mną). Aż mi się nogi ugięły. To jest nokaut. Bartek raz jeszcze przepraszam, że pomyliłem się w ocenie Twoich wyników w Zdzieszowicach i Wieluniu, Ty dzisiaj po prostu jeździsz w całkiem innej lidze niż ja. Obaj względem poprzednich lat zrobiliśmy niesamowity postęp, ale Ty dzisiaj jeździsz na kosmicznym poziomie. No dowód o czym piszę to dodam, że policzyłem Twój współczynnik sektorowy na kolejny maraton - co wyszło ? - sektor 1 !! I tyle w tym temacie.
W jakimś kolejnym maratonie będę walczył o zmniejszenie różnicy ... może w czymś "górskim" pójdzie mi lepiej :/ SZCZERE GRATULACJE !!
Fotki z maratonu (część autorstwa Tomektb, Elżbiety Cirockiej, Robert Dakowski, bikelife, Renata Głuszak, Przemysław Papież):
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Karpacz
-
DST
50.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
04:24
-
VAVG
11.36km/h
-
VMAX
48.80km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
HRmax
177( 89%)
-
HRavg
163( 82%)
-
Kalorie 4250kcal
-
Podjazdy
1900m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Karpacz ... od czego by tu zacząć. Może od filmików jakie ukazały się na forum organizatora demonstrujące 3 zjazdy. Żeby była jasność o czym rozmawiamy to je podlinkuję:
Z dużymi obawami na to co mnie czeka wybrałem się na maraton na "sztywniaku", z hamulcami v-brake i w dodatku ledwo działającymi. Sprzęt mocno niepoważny i przygotowanie roweru również, ale w planach było przejechanie maratonu treningowo. Nawet pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się pojechać z muzyką w słuchawkach.
No ale nic - pojechałem do Karpacza wcześniej bo obawiałem się kolejek po numer (nie było nikogo) i korzystając z chwili czasu namierzyłem dawnego kompana maratonów u Grabka (sprzed lat) - Jacka z którym zamieniłem kilka zdań przed startem (serdecznie pozdrawiam i dzięki za łatwe oddanie zwycięstwa ;) ).
Spotkałem więcej znajomych, pogadaliśmy i jakoś czas zleciał do 11:00 i się zaczęło. Obiecałem sobie, że nie pojadę mocno początku aby nie powtórzyć sytuacji z Głuszycy. I tak też zacząłem - spokojnie jak na treningu, chociaż w wielu momentach "łapałem się" na mimowolnym przyśpieszaniu. Pierwsze km to podjazd do Karpacza Górnego i tam zaczął się pierwszy zjazd. Już pierwsze jego 100 m przypomniały mi, że poziom trudności imprez u Golonki to inna półka niż edycje w których jeżdżę na co dzień. Prawie wyglebiłem, a nie było żadnego wykrzyknika. U Grabka byłyby co najmniej ze dwa. No nic ... zwiększyłem czujność i jechałem dalej. Na zjazdach nie oszczędzałem ani siebie ani roweru. Pamiętałem, że jeden z trudnych zjazdów jest na 18 km, a tu jestem na 10-11 km a zjazdy mocno wymagające. Nagle się skończyły i rozpoczął się pierwszy podjazd "z buta". Wszyscy szli i tu adrenalina dała znać o sobie, kiedy jako jedyny szybkimi susami poboczem przeskakiwałem pojedyńcze osoby idące w sznureczku jedna za drugą. Później kolejny zjazd i dotarłem do 18 km gdzie się zaczęło. Bardzo często pojawiały się "!" lub "!!" lub "!!!". Musiałem też szybko się przestawić na nowy sposób informowania zawodników o zagrożeniach. W edycjach Bikemaratonów (Grabek) zdarza się, że widząc "!!" człowiek zwalnia, przejeżdża 100 m. i się zastanawia gdzie to zagrożenie. Tutaj inaczej. Na każdym zjeździe bez "!" trzeba było uważać, przy "!" trzeba było naprawdę uważać, przy "!!" dobrze było wziąć pod uwagę zejście z rowera, a przy "!!!" zejście z rowera było pewne na 100%. No i tak sobie zjeżdżałem w dół w płynącym strumyku i spływającym błocie (identycznym jak w Głuszycy). No i nagle pierwsza gleba - w zasadzie lot przez kierownicę na kamienie. 30 metrów za mną słyszałem wołanie:
- nic się nie stało ?
- Nie, ale uważaj - odpowiedziałem.
I jak tylko to powiedziałem to kolega zaliczył też lot przez kierownicę.
Efekt lotu był następujący: obtarte udo, zarysowany łokieć i mocno uderzona kostka, które przez kolejne 20 minut mocno bolała. A teraz już po fakcie to jest spuchnięta. Lot zabolał i w tym momencie zdarzyła się pierwsza smutna rzecz polegająca na tym, że przez kolejną godzinę kołatało mi w głowie: "kurcze co z moim smartfonem w plecaku na którym wylądowałem na kamieniach". Później mi przeszło, ale mówiąc szczerze trochę chęci do dalszej jazdy mi to odebrało. Przestałem świrować na zjazdach i już myślami zmierzałem do następnego hardcoru z filmu powyżej - czyli ok. 34 km. Dystans między 18 km a 34 km wcale też do łatwych nie należał. Podjazdy z buta, zjazdy z buta ... i tu mnie też na jednym z nich naszła refleksja: "po co robić takie maratony kiedy są zjazdy, których chyba nikt nie zjeżdża ?". Nie wiem, może się mylę, ale ten odcinek w którym momentami nachylenie było 50% (taka informacja została podana na forum organizatora) był chyba nie do zjechania, a przynajmniej nie dla 95% zawodników.
Mimo, że temat mocno świeży to już na forum pojawiła się wypowiedź:
---
Kto dzisiaj nie latał przez kierę temu chwała ja 2 razy za pierwszym straciłem kawałek przedniego zęba Stąd refleksję mam taką po ukończeniu giga ze nie lubię maratonów na których szybciej się wspina niż zjeżdża pytanie poza konkursem czy org trasy bawią się w enduro i allmoutain ?
---
I tak niestety było. Pierwszy raz w życiu wolałem podjeżdżać niż zjeżdżać. Zjazdy były dla mnie zbyt trudne i to co dla mnie ważne zbyt duże niosły za sobą ryzyko totalnego połamania się i nie chodzi o zdartą rękę czy nogę tylko co najmniej połamania się.
Ale dobra ... 34 km. Jadę sobie wyczulony na to co mnie zaraz będzie czekało i co ? - uderzenie kołem w jakiś głaz i kolejny lot przez kierownicę. Tym razem już znacznie gorzej. Trzy osoby się zatrzymały na ratunek i widząc, że wstałem i powiedziałem: "jest ok - jedziemy dalej" - nie mogły wyjść z podziwu, że chcę jechać dalej podczas gdy pewnie zakładały "oooo kolega już raczej nigdzie nie pojedzie". W praktyce wyszło tak: znów pozdzierane nogi, nad stłuczoną kostką do "żywego mięsa" obcierka i teraz się właśnie z opuchlizny tworzy krwiak, buty trafią do szewca bo "lecąc" o coś zahaczyłem i wyrwało mi cały rzep i mocowanie. To samo uderzenie w buta zerwało ze mnie kawałek skarpetki. Rower przestał chcieć jechać bo zaciśnięta klamka tak się wygięła, że hamulec na stałe był zaciśnięty. Jakoś go odblokowałem, ale po powrocie do domu dopiero kilku kilogramowy młot i walenie w nią z góry dało radę ją odprostować. Oczywiście znów wylądowałem na plecaku i znów mi się przypomniał telefon. W tym momencie już całkowicie odeszła mi chęć do dalszej jazdy. Hamulce prawie przestały działać, zjazdy zjeżdżałem na zaciśniętych klamkach do oporu i nie dało rady rowera zatrzymać. Jak tylko widziałem "!!" to z automatu schodziłem z rowera. Tak dojechałem do mety ... poobijany, ale jednak szczęśliwy z wyniku. Uzyskałem czas:
4:24:05. Strata do zwycięzcy olbrzymia ale popatrzę na to z perspektywy pozytywów:
- OPEN miejsce 158 (na 314) - to daje 50% stawki jadących zawodników, a obsada była bardzo mocna i poziom trudności nieporównywalny z maratonami Grabkowymi.
- w kategorii M3 miejsce 64 (na 123) - to daje 52% stawki jadących zawodników.
Chciałem powalczyć o 50% w jednym i drugim, i w zasadzie można uznać to za duży sukces.
- Kolejny pozytyw jest taki, że z niektórymi osobami chciałem powalczyć o zwycięstwo. W poprzednich latach przegrywałem od kilku minut, aż nawet do blisko godziny. Efekt praktyczny z dzisiaj ? - najlepszą z tych osób wyprzedziłem o prawie 27 minut, a najsłabszą o ponad 46 minut. Co prawda to zawodnicy M4, M5, M6, ale w poprzednich latach byli lepsi. Od następnego razu porównania będę robił do rówieśników.
- kolejny sukces: mój eksperyment się powiódł w 100%. Wniosek: w maratonach typowo górskich muszę po starcie jechać spokojnie, a brak skurczy (chociaż dzisiaj pod koniec już mnie zaczynało podszczypywać) wynagrodzi końcowy wynik z nawiązką.
- kolejny (drugi) z rzędu maraton bez "kapcia" - zaczynam przecierać oczy ze zdumienia ;)
- ostatni z pozytywów to chyba taki, że powinienen mieć super fotki. W wielu miejscach ryzykowałem zdrowie (widząc, że stoi fotograf) aby mieć fajną fotę więc za kilka dni z pewnością wiele z nich uda mi się pozyskać.
Z negatywów to jednak moim zdaniem:
- zbyt trudna, hardcorowa trasa, aczkolwiek wspomnienie zostanie na całe życie więc może warto chodź raz coś takiego przeżyć, tym bardziej, że udało się "przeżyć" w pełnym tego słowa znaczeniu.
- rower znów zasyfiony i z pewnością wyjdą koszty w jego regeneracji. Np. klocki hamulcowe na obrzeżach się zwinęły i można było je paznokciem obskrobać.
- obite i zarysowane nogi. Mam nadzieję, że odniesione urazy nie wpłyną na aspekt możliwości startu we Wrocławiu już za tydzień. Na razie nie jest źle, ale jutro te wszystkie stłuczenia dadzą znać o sobie.
Co teraz ? - mam na głowie egzaminy zawodowe w szkole więc nie wykluczone, że jedyny trening przed Wrocławiem zrobię za 5 dni w czwartek.
Fotki z maratonu (część autorstwa Jacek "yoxik", Zenek, bikelife):
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Maraton - Głuszyca
-
DST
55.50km
-
Teren
55.50km
-
Czas
04:08
-
VAVG
13.43km/h
-
VMAX
63.16km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
HRmax
182( 91%)
-
HRavg
165( 83%)
-
Kalorie 4750kcal
-
Podjazdy
1550m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
No i po pierwszym maratonie w Głuszycy. Miał być pierwszy sukces, zwieńczenie 10 miesięcy odchudzania i treningów, a pozostało ROZCZAROWANIE. I to jest chyba najlepsze określenie zaistniałej sytuacji.
Trasa mocno błotnista (myślę, że potwierdzą to zdjęcia roweru na końcu wpisu, a w późniejszym czasie fotki z trasy), ciężka (organizator podawał ok. 55 km i 1700 m przewyższenia).
Przed startem osobiście poznałem Bartka (barblasz), którego bardzo serdecznie pozdrawiam i dziękuję, że pojechał MINI bo bym miał na 99% jedną pozycję w OPEN niżej na mecie. :)
Dzięki uprzejmości organizatora otrzymałem w piątek sektor 3-ci na start co mnie niezmiernie ucieszyło (po cichu liczyłem na jakikolwiek z wyjątkiem "7"). Bartek jechał z "2" i w moim mniemaniu była szansa, żeby spróbować na tym pierwszym podjeździe Barta dojść i coś porywalizować (tym bardziej, że Bartek obiecał spokojny start). Odstępy między sektorami były ok. 20 sekund więc Bartek na starcie miał nade mną przewagi może ok. 30 sekund. Nie wiem jak on jechał spokojnie, jak ja go goniłem i na rozjeździe dystansów (20 km) nie dogoniłem, a zajechałem się tak, ze na 21 km dostałem pierwszego skurczu łydki. Kilka km dalej już doświadczyłem skurczu w obu łydkach i obu udach/podudziach. Od 30 km to już była wegetacja. Każdy podjazd z "buta", jedynie na zjazdach próbowałem coś nadganiać. Każde naciśnięcie na pedał to potężny skurcz - raz tu, raz tam. Odpoczynek na drugim i trzecim bufecie umożliwił odzyskanie sił na ok. 1 km podjazdu ze średnim nachyleniem 5-8%, a później znów piesza wycieczka. Najgorzej, że nigdzie nie widziałem Bartka "łatającego dętkę" - bo innej możliwości na jego dogonienie to nie widziałem. Na mecie się okazało, że Bartek z uwagi na "niedyspozycję roweru" zjechał na MINI - pewnie u siebie na blogu precyzyniej opisze zaistniałą sytuację.
Suma sumarum jakoś po tym spływającym błocie w lesie i rozmokniętych polach dotarłem do mety w czasie: 4:08:45 co dało mi w:
- OPEN miejsce 147 (na 318) - to daje 46% stawki jadących zawodników
- Kategorii M3 miejsce 58 (na 121) - to daje 48% stawki jadących zawodników.
Na tym etapie jeszcze to można jakoś przełknąć, ale 343 pkt z tego maratonu (pewnie nastąpi spadek sektorowy) i strata do zwycięzcy OPEN i kategorii aż 1:18:18 to przepaść.
To kolejny maraton w którym okazało się, że na MEGA kategoria M3 rządzi (co raczej nie jest dla mnie dobrą wiadomością w perspektywie kolejnych startów).
Teraz za tydzień "rzeźniacki" Karpacz u Golonki (45 km, 1900 w pionie), który potraktuję tylko treningowo i będę chciał coś przetestować, ale o wynikach eksperymentu napiszę po fakcie (czyli za tydzień).
Fotki z maratonu (część autorstwa Tomektb, Elżbiety Cirockiej, bikelife):
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie: navime.pl i ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
Memoriał Zawadzkiego - nie wystartowałem :(
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ciężko w ogóle zacząć. Wpatruję się w ten głupi monitorek i myślę, co by tu napisać sensownego. Do startu jeszcze godzinka, a ja już jestem po. Niby wszystko było zaplanowane, przygotowane, ale debiut tego sezonu będzie musiał poczekać do Głuszycy (za tydzień).
Co się wydarzyło ? - wczoraj po południu zjadłem 3 ciepłe i 6 zimnych naleśników (z jakimiś tam przerwami), każdy z czymś innym (serek, dżemik, powidełka itp. itd.). Tak sobie namieszałem w brzuchu, że od 22:00 aż do 9:00 męczyłem się strasznie z bólu (zatrucie pokarmowe ?). Prawie w ogóle nie spałem, w brzuchu non stop coś się przelewało, napęczniał jakbym był w ciąży, a 3/4 powyższego czasu spędziłem w kibelku. Odwodniłem się (tylko między 5:00 a 9:00) ubyło mi 1,2 kg, a teraz powoli dochodzę do siebie. Dzisiaj cały dzień dietka i mam nadzieję, że jutro pojadę na jakiś trening. Nie pamiętam wcześniej u siebie takiej sytuacji, ale zakładam, że do jutra powinno jakoś mi przejść.
Mimo, że pogoda byle jaka, deszcz, zimno to chciałem coś powalczyć. Ale w takiej sytuacji w jakiej teraz jestem to bez sensu. Po nieprzespanej nocy, z problemami żołądkowymi, z wizją zatrzymywania się w krzakach co 10-15 minut to raczej nie start. Nawet nie jadę pokibicować bo problem cały czas jest ten sam.
No nic ... co się odwlecze to nie uciecze ... za 7 dni Głuszyca.
Kategoria Maratony 2013