"Ściana płaczu" - epizod 2
-
DST
58.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
03:48
-
VAVG
15.26km/h
-
VMAX
54.90km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
HRmax
170( 86%)
-
HRavg
148( 75%)
-
Kalorie 3500kcal
-
Podjazdy
1680m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
zisiaj rano (kiedy to piszę) znalazłem czas aby prześledzić mapkę i profil drugiego etapu. Założyłem, że go zrobię w czasie 4 godziny (max 4:15). Zobaczymy w praktyce. Wydaje mi się znacznie prostszy od pierwszego za sprawą tych autostrad szutrowych, aczkolwiek pierwszy podjazd na Rozdroże nie prowadzi główną drogą tylko lasem po mocno kamienistej drodze (ostatnio jak tamtędy zjeżdżałem i zgubiłem picie to już go nie odnalazłem mimo, że go wjechałem z powrotem pod górę).
Profil etapu prezentuje się tak:
To tyle tytułem wstępu.
Po jakimś czasie ... :
Jestem już po. Na starcie pojawiłem się o 10:57 więc stałem prawie na samym końcu. Ruszyliśmy.
Jechałem po swojemu, po ok. 2 km, wyprzedziłem Adama ... i już się więcej nie widzieliśmy. W zasadzie do 30 km to wyprzedzałem ludzi - na podjazdach i na zjazdach.
Pilnowałem picia i jedzenia. Wszystko było super.
Na 30 km zaczynała się "ściana płaczu" i jak ją zobaczyłem i zacząłem jechać ... to po 50 metrach dałem sobie spokuj. Wszyscy dookoła prowadzili. No więc i ja gibałem z buta. Na tym etapie wszystko co dobre się skończyło. W pewnym momencie gość przede mną zaczął jechać więc i ja spróbowałem. Przejechałem 10 metrów i prawie spadłem z roweru ze skurczem uda. Szedłem więc dalej. W pewnym momencie już było nachylenie znośne więc próbowałem jechać. Dorobiłem się skurczy drugiego uda i jazdę przeplatałem gibaniem z buta. Wszyscy jechali ja szedłem, ale jako tako strat w pozycjach nie odnotowałem (aczkolwiek wszyscy się mocno do mnie zbliżyli). Para kolarzy co zaczynała ścianę płaczu razem ze mną wylądowała na szczycie Stogu Izerskiego jakieś 200 metrów przede mną. Trochę sił (i kolejny skurcz) mnie kosztowało aby ich dojść na zjeździe, ale i tak sporo zyskałem jadąc dalej im "na kole". Na kolejnych podjazdach już mi odjechali, ale jakoś trzymałem się jeszcze na swoim miejscu. Na długich prostych odwracałem się do tyłu - nikogo nie było. Nawet ze dwie osoby wyprzedziłem, ale jak się zatrzymałem na 3-cim bufecie to nagle jak spod ziemi wyrosło chyba z 6-ściu kolarzy. Na zjeździe jechałem z nimi, ale na podjeździe na Wysoki Kamień wszyscy mi odjechali.
Cały ten odcinek szedłem pieszo z postojami z powodu skurczy. Oni wszyscy jechali więc na ostatniej prostej już mi z oczu zniknęli. Pozostał jeszcze zjazd do mety. Super techniczny fragment na którym chyba z pięć osób dogoniłem i wyprzedziłem. Ale radości mi nie sprawił:
Fotki (Ela Cirocka):
Byłem już tak zajechany, że chciałem już dojechać do mety, do domu, coś zjeść i odpocząć. Do tego znów zacząłem panikować jaka to byłaby szkoda złapać na tym odcinku kapcia. Ze swoimi skurczami nawet bym dętki nie zmienił bo jakiekolwiek przykucnięcie lub schylenie się byłoby nierealne. Wreszcie wylądowałem w Górzyńcu i została ostatnia prosta do podjechania. I tu znów skurcz uda ... dramat - jakoś ręką naciskając na nogę dowlokłem się do mety (była tam żona więc głupio było zejść z roweru i go prowadzić na ostatnich 50-ciu metrach). Za linią mety potrzebowałem trochę czasu żeby dojść do siebie.
Jutro już będzie potężny ból mięśni ... będzie bardzo źle, trudno i ciężko.
Jeśli dożyję do tego momentu to cały etap jadę żeby tylko zmieścić się w limicie czasu.
Dzisiaj dystans sumarycznie się zgadzał, aczkolwiek znów to samo - z profilem się nijak nie pokrywał. Na blisko 7 km przed metą track udostępniony przez orga wskazywał, że jestem na mecie. DRAMAT.
Przewyższenia podobnie jak wczoraj wyszło mniej niż miało być.
Za 30 minut czeka mnie jeszcze fryzjer, powrót do domu i degeneracja.
Później też (jak Adam oraz Bartek zgrają swoje ślady na stravę) to podlinkuję nasze przejazdy. Ciekaw jestem ile mnie kosztowała ta końcówka ? Na pewno miałem sporą przewagę nad Adamem i stopniała prawie do zera.
Adam dzisiaj pojechał bez jakichkolwiek skurczy - jutro mi dołoży.
Aktualizacja: Przejazd na trasie naszej trójki -
link.
Sumarycznie do mety dojechałem z czasem:
- 3:48:37 (M3-35, w OPEN: 91). Jeszcze może niektórzy jadą więc ciężko spekulować czy liczebność będzie taka jak wczoraj. Ogólnie w kategorii pojechałem o 1 miejsce gorzej niż wczoraj, a w OPEN o 1 miejsce lepiej. Czyli tak samo.
Strata do Bartka już tym razem duża: 28:08, a przewaga na mecie nad Adamem tylko: 2:52.
Mapka:
Kategoria Maratony 2014
komentarze