Setka ... nie było lekko.
-
DST
101.00km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:23
-
VAVG
23.04km/h
-
VMAX
66.80km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
177( 89%)
-
HRavg
139( 70%)
-
Kalorie 4600kcal
-
Podjazdy
1150m
-
Sprzęt Nowy
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj umówiłem się na wycieczkę z kolegą Zbyszkiem (na 9:00). Bardzo dawno nie jeździliśmy razem bo w poprzednim roku ja trenowałem pod maratony, a w tym roku jeszcze nie było okazji. Zbyszek to wieloletni zawodnik M6 (z tytułu daty urodzenia) więc z automatu wiadomo było, że dzisiaj będzie powoli. Wyruszyłem kilka minut przed 8:00 i postanowiłem do tej 9:00 już zrobić ok. 25 km. Na 3-cim km pierwsza fotka - stawy Podgórzyńskie i widok na góry:
Na 5-tym km była okazja do ponownego zatrzymania się:
Kapeć na asfalcie w oponach MTB z opaskami antyprzebiciowymi.
Chyba tylko dlatego, że było jeszcze zamknięte to byłem zmuszony zmienić dętkę (aczkolwiek też poważnie się zastanawiałem nad nie zmienianiem i powrotem pieszo do domu). No ale zmieniłem (też cud, że miałem dętkę i pompkę). Ha !! - miałem, bo w planach na dzisiaj była setka ... a takie założenie oznaczało, że mogę się oddalić od domu o jakieś pół dnia drogi ... pieszo.
Tak naprawdę opony nieco pocięte (po bokach) po maratonach z zeszłego roku, ale postanowiłem je jeszcze nieco poeksploatować zanim je wyrzucę jako prawie nowe.
Ale ok., zmieniłem dętkę, trochę podpompowałem i gibam do domu. Tam już "pompką ręczną słupkową z manometrem" dobiłem do 3,5 atm, zabrałem nową, używaną, losową dętkę i lecę na miejsce spotkania do Piechowic. Z Piechowic ze Zbyszkiem jedziemy na Michałowice, Szklarską, Świeradów. Moja jazda w pewnym procencie wygląda tak: nieco do góry, nawrót - zjazd do Zbyszka i znów do góry, nawrót, do góry, nawrót. Ze Szklarskiej na Zakręt śmierci pojechałem swoim tempem żeby zrobić tę fotkę:
Następnie do Świeradowa. Zjazd pojechałem na maksa stąd te 3 PR, a później już razem ze Zbyszkiem turlaliśmy się na Mirsk, Rębiszów itp. W tym momencie zjadłem batonika i już jestem w 100% pewien, że jestem uczulony na orzechy laskowe. Ostatnio zdarzyło się to z 3-4 razy (w warunkach domowych) i wówczas zaczęło mnie drapać w gardle ale uznałem, że to przypadek, zbieg okoliczności itp. Tym razem tak mnie złapało, że myślałem, że się uduszę. Gardło od środka napuchło, nie byłem w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Już myślałem, jak to będzie wyzionąć ducha w polu w okolicach Rębiszowa ... nawet na nagrobku jako wpis pożegnalny ciężko sklecić coś sensownego.
No nic ... Zbyszka tempo wówczas spadło do prawie zera więc razem uznaliśmy, że chyba się rozstaniemy. Normalnie bym dalej z nim jechał, ale przez to gardło już chciałem być blisko domu.
W Cieplicach już potrafiłem wyszeptać pojedyńcze słowa ... na liczniku 90 km ... więc jeszcze pętelka wokół domu żeby dobić do setki. Nogi już mocno piekły, nawet się zatrzymałem w miejscu wcześniejszego łatania dętki aby chwilkę odsapnąć. Teraz z pomocą whisky już doszedłem do etapu mówienia z chrypką.
Ale ogólnie teraz jest fajnie (pomijając, że nogi bolą bardziej jak po maratonie) - zrobiłem "setkę górzystą" i w połączeniu z wczorajszą wycieczką i przedwczorajszymi termami wyszedł fajny weekend majowy.
No i nawet żyję ... w pełni tego słowa znaczeniu.
Kategoria powyżej 100 km, Treningi