Cyklomaraton
-
DST
102.00km
-
Czas
03:04
-
VAVG
33.26km/h
-
VMAX
71.80km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
HRmax
179( 94%)
-
HRavg
165( 86%)
-
Kalorie 4800kcal
-
Podjazdy
1250m
-
Sprzęt Szoszon
-
Aktywność Jazda na rowerze
To był mój pierwszy start w zawodach rowerowych od 2014 r. i pierwszy w ogóle na szosie. Przygotowania do startu zacząłem już wcześniej - powoli jakoś zbijałem wagę, a w dniach poprzedzających start starałem się odpocząć. W dniu startu standardowo makaron na śniadanie i godzinę przed startem drugi raz. Wszystko miałem (jak za dawnych czasów startów w MTB) wcześniej przygotowane - batoniki, banany, picie itp. Waga startowa to 104 kg. Mogło być lepiej (w sensie mniej), ale i tak uwzględniając wagę z 1 stycznia 2018 r wynoszącą 122 kg to nie ma co narzekać. Ale do rzeczy - wyjazd o 6:45 z Jeleniej Góry i byliśmy (z Asią) o 8:00 w Trutnovie.
Odbiór numeru startowego + koszulki, wracamy do autka i tam właśnie spotykamy Ariela i jego "brygadę" w osobach Mateusza, Dominika i Zachariasza. Jak już o kolegach wspomniałem to głównym celem wyjazdu do Trutnova było "danie" z siebie 100%, a przy okazji dojechanie na metę przed Arielem. To taki element rywalizacji jeszcze z czasów MTB. Już w momencie spotkania wiedziałem, że muszę się chłopaków trzymać i tak też się stało - stąd kilka wspólnych zdjęć z rozgrzewki i ze startu:
O 10:00 wystartowaliśmy. Mateusz wyrwał do przodu, a ja z resztą kolegów jechałem razem. O tyle o ile Ariel i Zachariasz od czasu do czasu mnie wyprzedzali o tyle Dominika już na trasie nie widziałem. Ariel mnie wyprzedził chyba jeszcze na 1-wszym km, ale jechałem blisko za nim. Tempo było mocne, ale wszyscy tak jechali. Wiedziałem, że jak odpuszczę Ariela to już się później nie zobaczymy. Trzymałem się te max 10 osób za nim. Na tym etapie zdarzało się dość często, że w wyniku jakieś małej hopki, zwężenia, auta stojącego na poboczu, że była konieczność dohamowania po czym ponownie mocnego depnięcia na pedały. (raczej przy mojej wadze takie depnięcia to nie jest nic miłego). Po czym znów dohamowanie ... strasznie mnie to bolało i miałem już wtedy świadomość, że to nie jest dobry dla mnie układ. Starałem się więc dobierać tak przestrzeń jazdy aby troszkę spróbować to zoptymalizować. W okolicach 8-20 km było ok. 3-4 dłuższych podjazdów i tu zauważyłem pierwszą ciekawą rzecz. Zjazdy - to było coś dla mnie dziwnego bo jechałem znacznie szybciej niż inni. Ja rozumiem, że moja waga sprzyja temu żeby rozpędzić rower, a jeszcze do tego jadąc w grupie miałem mniejsze opory powietrza, ale to właśnie powodowało, że przeskakiwałem wiele pozycji do przodu. W pewnym momencie stwierdziłem, że to ma sens, żeby się przemieszczać w tej grupie do przodu, tym bardziej, że nie kosztuje mnie to więcej sił niż innych. Po prostu nie będę hamował, tylko wyprzedzał. I to chyba było najlepsze co mogłem zrobić i to co "wygrało" mi wyścig w sensie czasu, miejsca, rywalizacji z Arielem. Cały czas pamiętałem o tym co mi Grześ mówił przed startem ... żeby nie doskakiwać do kolejnych grup, nie ciągnąć grupy tylko oszczędnie siłami jechać w grupie o podobnych możliwościach. W zasadzie wiele z tego wyszło, ale niestety grupa w której jechałem później okazała się dla mnie za mocna, ale z kolei jazda w kolejnej w której był prawdopodobnie Ariel to by raczej mnie "porobił" później na podjazdach. Z tymi podjazdami to ciekawa sprawa i kolejny fart. No więc jadę w tej swojej grupce, doganiamy kolejne mniejsze grupki, które też tempa szybciej jadących nie wytrzymywały i jest całkiem nieźle. Ale do czasu ... . W okolicach Bukówki-Miszkowic-Starej Białki-Szarocin zaczęły się już nieco większe podjazdy. I chyba największe szczęście jakie mi się przytrafiło, to w mojej grupce (ok. 50-60 osób) na początku podjazdu byłem jakoś 2-3. Szczęście takie, że u góry tej większej "hopki" byłem już ostatni. "Dospawałem" jakoś do koła ostatniego kolarza i zaczął się zjazd. I znów się sytuacja powtórzyła. Prawie nie pedałując przeskakiwałem kolejne osoby i znów wylądowałem na końcu zjazdu na miejscu 2-3. I tu już wiedziałem, że kolejny taki podjazd jak ten poprzedni to jedynym ratunkiem (że być może utrzymam grupę) to będzie to, że podjazd się skończy zanim spadnę poza grupkę. I to faktycznie znów się tak samo stało. Cudem "dospawałem" koło ostatniego, ale niestety zjazdu nie było. Lekkie wypłaszczenie i Leszczyniec ... . Między nim, a Ogorzelcem odpadam od grupy i chwilę później widzę jeszcze dwie takie osoby. Ale do jednej miałem 100 m, a do drugiej 150 m. Nie było mowy abym doskoczył - zresztą przed nami podjazd na Okraj i raczej jazda na kole by niewiele dała. Od tego momentu już jechałem sam. Z ciekawości do tego miejsca strava miała kilka segmentów pomiarowych i patrząc w kategoriach rywalizacji z Arielem to prawie wszystkie pojechałem szybciej, albo inaczej miałem na tym etapie ok. 2-3 minut przewagi:
Jak odpadłem od grupy patrzyłem za siebie czy jedzie jakaś kolejna do której mógłbym się podpiąć, ale niestety nikogo nie było na horyzoncie. A może inaczej - dzięki Bogu, że nie było bo bym zwolnił i poczekał ... i to byłby kolejny błąd. No więc jechałem, aż na podjeździe na Przełęcz Okraj zaczęły mnie wyprzedzać kolejne osoby. Sporo tego było - myślę, że ok. 20-30 pozycji straciłem na tym podjeździe. Na 3 km przed końcem wyprzedza mnie Zachariasz, a ja już tylko patrzyłem, czy nie jedzie Ariel. Ariel na podjeździe na Okraj trochę odrobił, ale różnica w czasach na np. ostatnich 2 km podjazdu w postaci 8:30 (ja) i 8:13 (Ariel) to było trochę za mało. Na samej górze Przełęczy był pomiar czasu i tam miałem przewagi 2:19. Ogólnie podjazd na Przełęcz to był dla mnie horror. Jeszcze 100-200 m więcej i bym chyba umarł. Mimo, że mnie wszyscy mnie tam wyprzedzali to jednak na wszystkich segmentach pomiarowych Przełeczy Okraj zrobiłem rekordy życiowe. Czyli jednak coś tam jechałem, ale inni wyprzedzali mnie jak furmankę. Na Przełęczy bufet - szybkie napełnienie bidonu i zjazd. Tutaj nie trafiłem aż tak beznadziejnie jak mogłem trafić (np. zostać sam) - były ze 2 osoby z którymi szybko jechaliśmy. Nawet początkowo znów jechałem szybciej niż Ariel, ale temat się spitolił na rozjeździe dystansów. Zostałem sam. Na szczęście 100 m za mną jeszcze się ktoś trafił, poczekałem i jechaliśmy po zmianach jakieś 15 km. W pewnym momencie oglądam się za siebie - gościa nie ma - czeka na grupkę. No więc zrobiłem to samo. Dojechali i znów była nieco mocniejsza jazda, ale też nie w trupa bo brakowało chętnych do mocnego ciągnięcia. Ja się "wiozłem" tylko na kole. Tempo nie było tragiczne, bo między 95 km, a 100 km tracimy do grupy goniącej z Arielem tylko 9 sekund, a Arial uważa, że jechali bardzo mocno. W zasadzie nie wiem, gdzie ta cała przewaga była roztrwoniona - pewnie na odcinkach nie objętymi przez stravę. Finalnie na mecie dojeżdżam z czasem 3:05:24 (czas brutto) i 18 sekund przed Arielem. Daje mi to 113 miejsce Open (na 306) i jestem mega zadowolony i ujechany na maksa. Tutaj zdjęcie z ławeczki na którą udało się nam dotargać:
I chwilę później już z innej ławki:
Po powrocie do domku:
I imieniny u mamy, whyski , jedzonko itp.:
Start oceniam w kategoriach samych sukcesów. Wszystko się ułożyło optymalnie, nawet lepiej bym sobie tego nie mógł wymarzyć. Jedyne co irytowało i wkurzało to stan asfaltów. Momentami tragedia, mnóstwo dziur. zerwany asfalt w okolicach chyba Starej Białki (dobrze, że zaskoczyłem, że sam środek jezdni jest w miarę ok). Przez całą trasę zdarzały się dziury, trzeba było uważać. Końcówka do mety z kolei po kostce brukowej ... trochę szkoda roweru bo trzy takie starty i koła będą do wymiany. Co dalej ? - myślę, że jeszcze takie starty (na szosie) będą miały miejsce.
Pełne wyniki tutaj.
Kategoria Treningi, Wyścigi szosowe