Maraton - Szklarska Poręba
-
DST
57.00km
-
Teren
57.00km
-
Czas
03:43
-
VAVG
15.34km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
HRmax
181( 91%)
-
HRavg
168( 84%)
-
Kalorie 4100kcal
-
Podjazdy
1550m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Szklarskiej Porębie to kolejny mój start w edycji bike maratonów u Grabka. Po kilku piwkach, które wypiłem między dojechaniem na metę, a tym kiedy piszę relację to wystarczający okres czasu aby spojrzeć na start na spokojnie i nie owijając w "bawełnę" podsumować go jako: porażkę. Może nie było totalnej katastrofy, ale końcowe wnioski są nieco zasmucające, a mianowicie: "ja się chyba do tego sportu nie nadaję" :(
Ale zaczynając od początku. Maraton pod domem (do Szklarskiej Poręby mam 15 km) więc trasę znałem i często w wielu jej fragmentach jeździłem. Wyjazd z domu dość późno (bo po co się śpieszyć), parkowanie gdzie popadnie, dojazd na start i mamy 10:40. Start opóźniony o 15 minut na prośbę osób wydzwaniających i stojących w korkach w centrum miasta. Czasu na jako taką rozgrzewkę brak, ale to może i dobrze bo po co tracić siły jak i tak zawsze ich brakuje. ;)
Fotka przy aucie:
Spotkanie z Bartkiem:
i jeszcze ja przed startem:
O 11:15 nastąpił start i zgodnie z planami postanowiłem się nie śpieszyć.
Wziąłem sobie to do serca bo tak wyglądał koniec sektora z którego jechałem:
- ja i pusta przestrzeń za mną:
No i tak sobie jechałem, tempem końcówki sektora lub minimalnie mocniej. Kilka ujęć z trasy:
Sił mi starczyło na 35 km kiedy dopadł mnie pierwszy skurcz. A później już poszło - kilka mocniejszych podjazdów, kilka odepchnięć od kamieni na zakończenie "butowania" i na 40-tym km już miałem załatwione łydki i uda w obu nogach. Nastąpiła standardowo wegetacja. Tylko zjazdy jechałem w normalnym tempie, a reszta trasy to wyprzedzanie mnie przez dziesiątki zawodników. Raz jak zsiadłem z roweru to nie mogłem ponownie na niego wsiąść - w zależności jak się za to zabierałem to skurcz łydki, lub uda w jednej lub drugiej nodze. Wykonanie kroku do przodu to już całkowita abstrakcja granicząca z upadkiem. Jakoś wsiadłem i powoli pedałowałem. Tempo jazdy ? - zbliżone do tego jakie trzeba uzyskać aby rower nie stanął i żeby z niego nie spaść. Na 50-tym km już byłem bliski rezygnacji i gdyby nie fakt, że i tak musiałbym się dostać na metę to pewnie bym to zrobił. Kilometr przed metą jeszcze żona zrobiła mi zdjęcia:
I sama została też została uchwycona:
W pozostałych fragmentach trasy tak się prezentowałem (kolejność losowa):
No i na mecie:
Część zdjęć z powyższych autorstwa: TomekTB, Elżbiety Cirockiej, Piotra Macka i Bikelife.
Jeśli chodzi o wynik to:
- czas 3:43:02 to dało miejsce w OPEN: 197/437 (45% stawki jadących zawodników). W kategorii wiekowej: 86/165 (52% stawki jadących zawodników). Nie ma dramatu, ale patrząc przez pryzmat ile miejsc poszło na ostatnich km to trochę szkoda.
- "wywalczyłem" 349 pkt, czyli dość słabo bo tylko minimalnie więcej niż w Głuszycy (a to był najgorszy start - 343 pkt).
- z Bartkiem przegrałem o 20:30 (20 minut i 30 sekund). Przegrałem kolejną pizzę ... i jestem poirytowany przepaścią jaka nas dzieli. Na pocieszenie pozostaje fakt, że Bartek też ostro dostał w dupę (jak to mecie powiedział: "w końcówce szukałem jakiegoś sensownego pretekstu żeby się wycofać bo miałem dość". Z wyniku pkt też zapewne zadowolony nie jest bo zwycięzca jego kategorii przyjechał 8 minut przed zwycięzcą mojej ... i jego dobry start, i miejsce nie mają teraz przełożenia na liczbę pkt do klasyfikacji generalnej. Ale tak bywa ... jak się jeździ w Królewskiej kategorii to się to zdarza. ;)
Skoro doszedłem do tego, że chyba się do tego nie nadaję to poszukam jakiś aspektów pozytywnych:
- kolejny start bez defektu - super.
- ukończyłem maraton bez uszczerbku na zdrowiu i chyba w takich kategoriach będę analizował swoje starty. Nie sukcesów w postaci podium, super czasów, miejsc itp. itd. bo to nigdy nie będzie miało miejsca tylko takiego normalnego ukończenia maratonu w zdrowiu i szczęściu (chociaż szczęście jest teraz bo jeszcze kilka godzin temu byłem na pograniczu życia i śmierci). Albo aspekt spędzenia dnia na świeżym powietrzu - oooo to jest pozytyw :))
To tak jak Bartek zauważył: z naszą wagą i budową ciała nigdy nie powalczymy w górach. Nie da się rywalizować z kimś kto "jest z metra cięty" i ma 50, 60 czy 70 kg wagi. My możemy się pobawić w ściganie po płaskim lub z góry :)
Nie wiem co jest z tymi skurczami (niby codziennie łykam magnez, BCAA, białko), na maratonie żele, odżywki, batony i zawsze to samo. Może już jestem zbyt zmęczony sezonem. Ze startu treningowego u konkurencji w Wałbrzychu rezygnuję (Jacku nie dam Ci w tym roku satysfakcji z pokonania mnie ;) ) i pojadę jeszcze dwa starty w Polanicy i Świeradowie aby zamknąć komplet startów do generalki i jak się uda to będę się cieszył z poprawienia najlepszego swojego wyniku z 2011 r. w generalce (55 miejsce).
Fajnie było spotkać wielu znajomych z którymi widuję się tylko z okazji startów, zamienić kilka słów lub pogadać. Fajny maraton, super atmosfera, a trasy coraz cięższe. Czyli fajnie spędzony dzień.
Na koniec "najfajniejsze fajnie" to takie, że w większości są to wyjazdy rodzinne (z żoną i dzieciaczkami). Miło się startuje wiedząc, że na mecie ktoś na ciebie czeka i robi zdjęcia :). Pozdrawiam.
Ogólna mapka + profil:
Kategoria Maratony 2013
komentarze
Jak najbardziej możemy się zgrać w końcu no i na singla musimy wreszcie się wybrać bo tam człowiek zapomina o bożym świecie i odstresowuje się a przy okazji robisz fajny trening balansu ciałem co tez wykorzystasz w maratonach później.
Długie łagodniejsze podjazdy i na miękko - tego już dawno nie robiłeś bo zatraciłeś się w tych swoich przepychanych na siłę "klockach w pionie"
Dałeś też dzisiaj świadectwo amatorskiego podejścia do sprawy - 10.40 na starcie !!! u siebie na miejscu i ta gozgrzewka - to nie rozgrzewka to jakaś kompromitacja !!! :)))
Przeświadczenie, że po co się rozgrzać skoro to dodatkowe kilometry a więc sił zabraknie na samym wyścigu już nawet szybciej niż gdybym rozgrzewki nie robił jest błędne w 100%
Brak rozgrzewki stawia Twoje mięśnie "pod ścianą" w momencie wystrzału startowego i mięśnie sa w szoku do samego końca - skąd wiesz, że nie ma to wpływu na czas nadejścia skurczów. Zakwaszasz mięśnie już zaraz po starcie bo jak na zimnym, nie rozciągniętym mięśniu można w ogóle poddawać je takim przeciążeniom ???
W jakim sporcie wytrzymałościowym lub szybkościowym podejrzałeś takie zachowanie jakie sam kultywujesz ?
chyba nawet Ci co rozwiązują łamigłówki lub rebusy przeprowadzają jakąś rozgrzewkę - umysłową.
A Ty z auta na start i ogień nartostradą w górę !!!
Każdy kolejny start będzie jakąś nową lekcją - więc głowa do góry.
Potwierdzam, że trasa była baaaaardzo wymagająca - ja po raz pierwszy w tym sezonie jadąc bez jakichkolwiek defektów zaliczyłem spadek w stawce na kolejnych punktach pomiarowych bo od wjazdu na Drogę pod Reglami na powrocie do mety już nogi bolały coraz mocniej i nie byłem w stanie "dospawać" do koła każdemu kto mnie wyprzedzał na tych ostatnich 15 km :(
Nie podszczypywały mnie natomiast nawet najmniejsze skurcze - i nie wiem co Ci powiedzieć z tą Twoją "przykrą" dolegliwością ale dzisiaj naprawde wiele osób cierpiało właśnie z powodu skurczów.
Ja bardzo dużo piję w trakcie maratonu ale domyślam się, że tu akurat też nie popiłes sprawy ?
To co mogę stwierdzić z całą pewnością w Twoim przypadku to niestety wybór opon typu NN DD na taką charakterystykę maratonu nie był strzałem w 10 - powiedziałbym nawet że mocno wpłynęło to na Twoje ogólne zmęczenie a co za tym idzie dopomagasz skurczom żeby przyszły wcześniej.
Ta opona jest bardzo pancerna i stawia spore opory, nie było takich zjazdów żeby natomiast dawała Ci przewagę w tych elementach trasy.
Wiem, że taki a nie inny wybór u Ciebie jest podyktowany - w Twoim mniemaniu - na znalezieniu wreszcie opony na której nie łapiesz gum.
To fakt ale jednak kusiłbym raczej los próbami znalezienia opony o delikatniejszym charakterze bieżnika i niższym klocku ale nadal odpornej - są takie z pewnością.