Memoriał Jurka Zawadzkiego
-
DST
28.50km
-
Teren
28.50km
-
Czas
01:30
-
VAVG
19.00km/h
-
VMAX
46.70km/h
-
Temperatura
3.0°C
-
HRmax
176( 89%)
-
HRavg
167( 84%)
-
Kalorie 1600kcal
-
Podjazdy
710m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przybyłem na miejsce startu (z żoną) chwilkę przed 11:00. W między czasie dostałem info, że Bartka jednak nie będzie. Szkoda, chociaż z drugiej strony miałem nadzieję na powalczenie z nim to jednak wiem, że nie byłoby żadnych szans. Ale spotkanie i zamiana kilku słów zawsze są miłe i z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Przyjechał za to Adam (którego miałem okazję poznać osobiście) i po problemach z trafieniem na miejsce startu Ariel. Pierwsze wrażenie to dlaczego tu tak zimno, mokro i mgliście ?
Kilka fotek sprzed startu:
Ogólnie mimo, że było syfiarsko to byłem zadowolony. A czym bardziej niezadowolony był Ariel tym bardziej ja byłem szczęśliwy z zaistniałej sytuacji. Pewnie gdyby Ariel się położył i się rozpłakał to ja bym obok leżał i piał z zachwytu.
Nic ... taka mentalność.
W okolicach 11:30 wyjechałem na rozgrzewkę i dopiero o 11:57 dojechałem na miejsce startu gdzie już byli Ariel i Adam. Staliśmy wszyscy razem koło siebie. Punktualnie o 12:00 start. Można ? - można.
Zanim rozwinę dalszą sytuację to: wystartowało (podobno) 58 zawodników.
A więc start. Pierwsze 100 m i pierwsze gleby ale jakoś je ominąłem. Od razu sobie pomyślałem, czy Ariel i Adam nie utknęli. Jadę dalej, po 300 metrach wyjazd na drogę szutrową. Pierwszy podjazd i już załapałem jakąś niemiłą zadyszkę. Lecę dalej, teraz odcinek 5 km płaskiego gdzie próbuję unormować oddech ... póki Adam i Ariel mnie nie wyprzedzają to nie ma potrzeby na jakieś drastyczne ruchy. Na 2 km żona robi fotkę:
gdzie z tyłu już (w biało-czerwonym stroju) widać Ariela.
I jeszcze jedna:
Na kolejnym km Ariel mnie wyprzedza, przez jakiś czas próbuję utrzymać mu się na kole, ale zarówno tempo jazdy jak i walące błoto po oczach zniechęca mnie do tego i odpuszczam. Trudno - może złapie kapcia. Kolejny km i Adam mnie wyprzedza i też odjeżdża. Kurde - jest źle. 3 km trasy i wcale nie czuję żebym jechał wolno, ale wszyscy dookoła robią co chcą. Na 5-tym km pierwszy podjazd, który w momencie gdy robi się stromy i techniczny to zeskakuję z roweru i zaczynam prowadzić. W tym miejscu widzę Adama. Odzyskałem nadzieję. Wszyscy jadą, ja prowadzę. Momentami jeszcze Adam zaczyna podprowadzać, ale jesteśmy chyba/prawie jedyni, którzy nie jadą. W miejscach większego wypłaszczenia próbuję jechać, ale nie jest lekko - koło często się uślizguje na kamieniach i co kilka metrów na drewnianych belkach. Zaplanowałem sobie ciśnięcie z buta w tempie osób jadących i na pierwszym okrążeniu jeszcze mi się udaje.
Pierwszy podjazd i zjazd. Adam cały czas koło mnie. Zjazd krótki, kamienisty raczej bez szans na jakiekolwiek odrobienie straty, ale o dziwo przeskakuję 4 pozycje (wśród kolarzy, których nie było widać na "horyzoncie"). Koniec zjazdu i drugi podjazd - tym razem szeroki, twardy szuter, który doskonale sprawdza przygotowanie wytrzymałościowe. Natychmiast wyskakuje mi zza pleców Adam (też nadrobił te same pozycje na zjeździe) i już wiedziałem, że nie będzie lekko. Chowam okulary do kieszonki bo są całkowicie zbędne - nic nie widać. Przeskakuję mu na koło i wiem jedno: odjedzie mi to będzie koniec i ... emerytura. Od razy sobie pomyślałem o brydżu sportowym lub wędkarstwie w przyszłym sezonie.
Jadę za Adamem, doskakuje do nas dwóch zawodników i lecimy w czwórkę. Adam nie podkręca tempa i od czasu do czasu się zmieniamy. W połowie tego podjazdu odskakujemy dwóm pozostałym zawodnikom i do jego końca jedziemy obok siebie. Zaczyna się główny zjazd. Tu szybko się zorientowałem, że jadę szybciej. Podkręcam tempo, aczkolwiek staram się jeszcze obadać teren w innych warunkach atmosferycznych niż te w których trenowałem. Nawet o dziwo w końcówce zjazdu wyprzedzam kolejnego zawodnika, który mi siada na koło (tego wyprzedzonego widać z tyłu na fotce):
Tak zamykamy pierwsze okrążenie. Adam z tyłu gdzieś zaginął, ale wiem, że jego strata nie jest duża. Ja podbudowany zaistniałą sytuacją prowadzę, kolega co się uczepił leci na kole. Doganiam kolejnego, chwila odpoczynku na kole, wyprzedzam a oni jak pijawki za mną. Odwracam się i już widzę 100 metrów z tyłu Adama. Zmieniam taktykę - lekko zwalniam, daję się wyprzedzić i jedziemy. Staram się coś odpocząć żeby zachować siły na kolejne podjazdy. Zaczyna się pierwszy z nich ... stromszy odcinek i Adam jest już za moimi plecami. Ja zeskakuję z roweru i zaczynam prowadzić. Jakieś przekleństwa z tyłu bo przyblokowałem "pijawkę", ale się nie przejmuję. Wszyscy pozostali jadą. Powiem szczerze: byłem zmęczony i tylko sporadycznie wsiadam na rower. "Pijawki" odjeżdżają i wkrótce znikają we mgle. Adam jedzie za mną - mam przewagi ok. 10 metrów i kontroluję sytuację. 100 metrów przed końcem podjazdu Adam przyciska, wyprzedza mnie, ja mocno za nim aby nie stracić kontaktu. Zaczyna się pierwszy zjazd - Adam jedzie dobrze i szybko, jadę więc za nim - staram się odpocząć i w myślach już strategia na ostatni podjazd. Spodziewałem się ataku Adama u samego jego podnóża, ale nie - nie ma ataku ... robię więc go ja, żeby obadać sytuację. 200 metrów mocniejszej jazdy, odwracam się Adam został z tyłu. Dobrze, ale ledwo żyję, zwalniam żeby nie paść na zawał i jadę. Myślę sobie: jeśli dojedziemy razem do końca podjazdu to wygram bo na zjeździe nie ma takiej opcji abym przegrał. Póki jestem z przodu, póki mam 20 metrów przewagi to jest ok. Cały czas szukam pozytywów w sytuacji w której Ariel już na mecie (żart). Pedałuję żeby w ogóle jakoś się przemieszczać do przodu. Nie jest lekko, podłoże mokre, momentami trociny, błoto, więc opór jest większy niż na treningu. Ale jadę, momentami robię kilka mocniejszych naciśnięć na pedały żeby utrzymać te kilka metrów przewagi i podbudować się psychicznie, że jeszcze jest przewaga, a koniec podjazdu coraz bliżej. Cały czas czekam na ruch ze strony Adama ... nie ma ataku, więc jedziemy - każdy metr zbliża mnie do końca ostatniego podjazdu i bądź co bądź jakiegoś małego sukcesu skoro większy odjechał dawno temu.
150 metrów przed końcem podjazdu jest atak Adama ... ja staję na pedały i jadąc obok niego mówię "że nie odpuszczę". Adam rezygnuje, ja jeszcze kilka mocniejszych pociągnięć w błocie i trocinach aby "wybić" Adamowi chęć podejmowania walki i ... skurcz w obu łydkach. Eeeeeee ... już wcześniej czułem, że są "zbite" i "twarde", ale teraz się stało. Gdzie Adam ? - 15 metrów z tyłu. Został ostatni zjazd i dojazdówka do mety. Na zjeździe pedałuję ale tak żeby tylko pedałować. Nie mogę mocniej dociskać. Zjeżdżam i na każdym ostrym zakręcie oglądam się za siebie. Przewaga nad Adamem rośnie. Przed końcem zjazdu już Adama z tyłu nie widziałem. Dojazdówkę już jadę w trupa, wiem, że nie ma możliwości aby to już przegrać. Jest techniczna, to co lubię i to co na rozgrzewce przejechałem trzy razy):
Wpadam na polanę i na metę, w tle jeszcze widzę błąd Adama i lekkie zboczenie z trasy i ... mamy KONIEC horroru.
Czas z licznika to: 1:30:19 - z nieoficjalnej informacji miejsce 30. Przewaga nad Adamem nieznana, ale oceniam ją na ok. 45 sekund. Może nieco więcej - ciekaw jestem dokładnej przewagi żeby się odnieść do czasu Ariela.
Strata (nieoficjalna) do Ariela 3:40 - huh, nie wiem jak to skomentować. Chyba sporo uwzględniając, że na zjazdach na bank Ariel dużo tracił, nie znał trasy itp.
Jak teraz przeczytałem na jego blogu, że wszystko zrobił w siodle, a ja w zasadzie większość pierwszego podjazdu (razy dwa) z buta, to nie ma w ogóle o czym rozmawiać.
No nie jestem w stanie podjąć jakiejkolwiek walki na takich podjazdach. Nie wiem w czym jest problem, będę musiał poszukać jakiegoś rozwiązania z myślą o kolejnym sezonie. Nie wiem - może źle trenowałem w zimie, może jestem zbyt ciężki, może nie mam odpowiedniej wytrzymałości żeby to wjeżdżać w takim tempie, albo jeszcze coś. Bartek też lekki nie jest, a na podjazdach niszczy.
Dzisiaj pojechałem na ciśnieniu w oponach z przodu 2,3 atm i z tyłu na 2,5 atm. Może koła obciążone bardzo masywnymi oponami, masywnymi owijkami, masywnymi dętkami nie mają odpowiednich właściwości rotacyjnych ? - ale czy to ma znaczenie na podjazdach ? Z jednej strony ten masywny sprzęt pozwala mi zjeżdżać tak jak zjeżdżam - szybko i pewnie, a z drugiej strony podjazdy "zabijają" ? Nie wiem ... .
Na mecie rower w lekkiej rozsypce. Gumki starte na zero, tylny hamulec nie działa, obręcz z tyłu zarysowana od śruby z gumek, tylna przerzutka średnio "kontaktuje" (już na drugim okrążeniu myślałem, że linka pękła), pozostałe linki pewnie zatarte.
Na koniec jeszcze zdjęcia z mety.
- ja:
- Ariel:
- Adam:
i napęd w rowerze:
Sorry, że z mety tak szybko się ulotniłem, ale przemoczony do suchej nitki (jak wszyscy), zmarznięty, ze skostniałymi rękoma od razu wsiadłem do auta, ogrzewanie na full i pojechaliśmy. Nawet się nie przebrałem, nie umyłem twarzy ... .
Do zobaczenia w Zdzieszowicach - Adam już zapowiedział walkę. Wcale się nie dziwię skoro taka moja dyspozycja. Ariel leci z sekora 2, ja z 3, Adam z 4. Co teraz ? - nie wiem ... brakuje mi porównania do innych bo z innych znajomych dzisiaj nikt nie pojechał.
P.S.
Opłata startowa 15 zł i zapewnione oznakowanie trasy, pomiar czasu, na mecie kiełbaska, chlebek, duży wafel w czekoladzie, ciepła herbata - super !! Można ? - w innych edycjach znanych BM sam numer startowy więcej kosztuje, a do tego opłata za start wiemy jaka jest.
P.S.1
Aktualnie już jemy przegraną (i sponsorowaną przeze mnie) pizzę i ja sam regeneruję się whisky , abstrahując od tego czy zasłużyłem czy nie. Walczyłem na trasie i to jest najważniejsze.
Aktualizacja:
- wyniki:
Strata do Ariela nieco mniejsza: 3:28, przewaga nad Adamem: 0:40.
Aktualizacja 2:
Jacek podał mi ciekawy link do naszych przejazdów w Miękini, a ja go przerobiłem na wczorajszy Memoriał. Z nawigacją wczoraj jechał też Adam więc można zobaczyć na żywo nasze zmagania na trasie i wspomniane zjazdy dzięki którym wygrałem tę rywalizację - LINK.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Maratony 2014
komentarze
Ale to prawda, że miałeś zadyszkę niezłą na początku. Zwykle ja tak mam, gdy jest cieplej. Może dlatego tak łatwo Ci odszedłem na samym początku.
ja rower wyczyszczę pewnie w poniedziałek, standardowo czyszczenie zębatek + łańcuch do słoika z benzyną :-)
widzimy się w Zdzieszowicach, a będziesz może jutro na paradzie w JG?