"Jesteś królem" - epizod 3
-
DST
60.00km
-
Teren
55.00km
-
Czas
04:58
-
VAVG
12.08km/h
-
VMAX
66.30km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
HRavg
148( 75%)
-
Kalorie 4600kcal
-
Podjazdy
2210m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Znów napiszę kilka zdań zanim udam się na miejsce startu. Otóż jestem kompletnie zajechany. Mięśnie mnie strasznie bolą, kuśtykam chodząc po domu. Cały czas patrzę na ten dzisiejszy profil i kombinuję jak strategicznie podejść do tematu. Wygląda on tak:
Dzisiaj będę musiał pojechać tak jak nigdy dotąd mi się nie udało: miękko, na dużej kadencji, powoli. Wszystkie strome podjazdy odpuszczę. Może to zabrzmieć trochę idiotycznie, ale myślę nad podprowadzaniem roweru na 3-cim km na tej ściance zaraz za grotami.
To byłby dramat i śmiech, ale dzisiejszy etap wielu "zabije". Ja bym wolał być tym, który po orga nie będzie dzwonił.
Trochę mnie też martwi limit czasu wjazdu na metę dla dzisiejszego etapu na poziomie 6 godzin.
Wróciłem ... . Dzisiaj będzie krótko bo jestem wypruty na maksa.
Fotka na ogródku u rodziców:
i przed startem z Bartkiem:
A więc ... na ściance za grotami jechałem ... bo nikt nie prowadził aczkolwiek byłem zainteresowany takim obrotem sprawy, ale samemu prowadzić to trochę wstyd.
Ogólnie to Bartek i Adam pojechali, a ja obrałem sobie za cel ukończyć ten etap. Jechałem spokojnie, na bardzo wysokiej kadencji i przyświecał mi jeden cel: przetrwać i dojechać do mety w limicie czasu.
Z trasy (i ogólnie) wartego wzmianki był:
- poważny lot przez kierownicę na 33 km (trasa pokrywała się w tym miejscu z tym hardcorem co wyznacza Golonko na swoim maratonie w Karpaczu). W tamtym roku też na tej sekcji leciałem przez kierownicę. Gleba była naprawdę poważna i sporo się poobdzierałem, ale na szczęście nic nie połamałem. Teraz po znieczuleniu już znacznie mniej boli i nawet nogę w kolanie mogę zgiąć.
- zjazdy były naprawdę bardzo trudne technicznie. Nie wiem jakie wrażenie odniósł Bartek i Adam, ale nigdy u Grabka czegoś takiego nie jechałem. Dam sobie rękę uciąć, że ludziska na forum będą zachwyceni. Dla mnie trudność trasy była identyczna jak Karpacz u Golonki.
- Na 60 km wyszło wg stravy 2210 m przewyższenia !! Uwzględniając, że trasa to dukty leśne, łąki, pola (i w zasadzie łącznie ok. 5 km asfaltów) to zapewne jesteście sobie w stanie wyobrazić co to była za rzeźnia. Osobiście umarłem. Z wysiłku byłem bliski wymiotowania na trasie, a na mecie potrzebowałem 2-3 godziny żeby do siebie dojść. I nie chodzi o to że nie miałem co jeść czy pić, ale już mi było źle na samą myśl o włożeniu do ust banana, ciastka czy zrobienia łyczka izotonika. Pamiętajmy też o tym jak w dupę dostałem wczoraj i przedwczoraj. Na "świeżaka" nie chciałbym tego jechać ... .
- Rozwaliłem buty i muszę kupić nowe. W zasadzie to też się wpieprzyłem w tę rzekę po której trzeba było iść po kamieniach. W ogóle to wróciłem cały mokry bo albo wpakowałem się do rzeki, albo obmywałem sobie rany na trzecim bufecie, albo lałem wodę na głowę. Równie dobrze mogłoby lać.
- To był mój najtrudniejszy maraton w życiu i chyba jeden z nielicznych bez skurczy, aczkolwiek już było blisko. Myślę, że to jest ważny element przed jutrzejszym finałowym startem.
Jutro z mety jadę do Wrocławia więc jak będę w stanie to relację napisze późno wieczorem lub kolejnego dnia po pracy.
P.S.
Przejazd Adama, Bartka i mój - link.
Mapka:
Kategoria Maratony 2014
komentarze