Pierwsza setka w tym roku :)
-
DST
101.50km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:30
-
VAVG
22.56km/h
-
Temperatura
3.0°C
-
HRmax
168( 85%)
-
HRavg
142( 72%)
-
Kalorie 4150kcal
-
Podjazdy
1180m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Oczywiście nie liczę tych kilku setek z przedwczoraj, które wypiłem na studniówce. Chodzi o nieco inną kategorię.
Dzisiaj miałem w planach zrobić stówkę (w sensie dystansu) na rowerze. Zaczęło się od 30-sto minutowego opóźnienia ponieważ po ostatnim treningu rower był cały w błocie, wszystko pordzewiało, w łańcuchu ogniwa się nawet nie zginały. Prysnąłem gdzieniegdzie smarem i ruszyłem.
Obrałem kierunek na Zaporę Pilchowice. Z drobnymi korektami trasy wreszcie tam dotarłem. Oto fotka dojazdowa:
I kilkanaście kilometrów dalej już ta właściwa:
- widok na prawo:
- widok na lewo:
i lekkie zbliżenia na łowiących ryby:
Następnie skierowałem się w stronę Jeleniej Góry i jak byłem w Jeżowie Sudeckim to zaciekawiła mnie tablica: "Góra Szybowcowa". Nigdy tam nie byłem rowerem, mam czas, więc czemu nie ? "Kawałek podjazdu" (trochę mnie wymęczył) i widok z niej na Jelenią Górę:
Oczywiście tej kostki jest ok. 100 m a dalej już łąka. Tu popełniłem pewien błąd taktyczny. Postanowiłem sobie zjechać na dół - jakieś ludziska tam u dołu szły więc pomyślałem, że im pokażę jak się zjeżdża. W końcu niekoniecznie mogli wiedzieć, że da się zjechać i niekoniecznie chodzą kibicować na maratony więc mogli nie widzieć jak zjeżdża czołowy zawodnik polskiego MTB. No więc wystartowałem po tej kostce, a po chwili po łące ociekającej wodą. W połowie zjazdu już wiedziałem, czemu u dołu szli mocno poboczem a nie ścieżką, którą ja jechałem.
Jak zjechałem to naprawdę byłem wniebowzięty, ale jak spojrzałem na siebie to się przestraszyłem. Kurde, czterdziestka na karku, ukończone dwa fakultety, a ja za*********lam jakąś ścieżką, na zimnie, calutką w błocie z uśmiechem na twarzy. Po zatrzymaniu ściekało mi ono (błoto) rękawkami od kurtki. Rower usyfiony ... ale jemu to w zasadzie chyba było bez różnicy. Chociaż nie - może jednak jest różnica. Wcześniej było błoto zaschnięte, a teraz się trochę namoczyło. Dobrze, że się nie zabiłem bo już w połowie zjazdu niewiele widziałem. Kurde - głupio zrobiłem, bo mogłem w tym stroju rowerowym jutro pójść do pracy, a teraz już mnie żona nie puści i trzeba będzie coś tam wyprasować (tzn. żona będzie prasować, żeby nie było niedopowiedzeń). Uwaga: czas na skruchę i połączenie z nią w bólu.
Ok - wystarczy. Później jeszcze przedzierałem się przez jakieś osiedle z drogą gruntową całą w błocie więc z dzisiejszego treningu jedynie 5 km było w terenie, a wyglądałem jakbym pojechał błotny maraton.
No nic ... . Z Jeleniej Góry pojechałem w kierunku Mysłakowic (w końcu musiałem jeszcze gdzieś znaleźć te 50 km). No więc sobie jadę aż do zjazdu ze ścieżki rowerowej i wówczas jakoś nietypowo uśliznęło mi się tylne koło. No nic - myślę sobie: zbieg okoliczności.
To był mniej więcej 58-my km. 11 km dalej już nie wytrzymałem i się zatrzymałem sprawdzić co jest grane. Sprawdziłem wszystkie szprychy - jakby było z nimi ok. Dokręciłem mocniej koło, raczej nie miało znaczenia. Jak się złapało za oponę i ruszało lewo prawo to jakiś tam luz jest, ale nie aż taki żeby na każdym zakręcie znosiło mnie do rowu. Pomyślałem sobie - jest ok, jadę dalej. No i jechałem dalej. W Podgórzynie wpadłem na pomysł, że przy okazji tych stu km co mam w planach zrobić to jeszcze fajnie by było uzupełnić go klockiem w pionie (w końcu brakowało mi do niego tylko nieco 100 m).
To i tak taki trening jest lżejszy niż godzina tego chomiczydła balkonowo-domowego.
A więc Zachełmie (przez Przesiekę). Pod górę to koło jakoś nie przeszkadzało. Jak zacząłem zjeżdżać z Zachełmia to już wiedziałem, że nie jest to normalne zachowanie (to był 83-ci km). Znów się zatrzymałem i jeszcze raz wszystko oglądam. Ni z tego ni z owego postanowiłem sprawdzić ile mam powietrza z tyłu. I co ... ? - kaszanka !!! Kapeć, ale taki nie do końca - dało się jechać, ale na zakrętach jak styk opony z nawierzchnią był mały to znowu znosiło mnie na pobocze. Postanowiłem doturlać się do domu i dopompować powietrza lub zmienić dętkę. Pod domem miałem już na liczniku 90 km, poszedłem po pompkę (taką stacjonarną z manometrem gdzie jedno naciśnięcie tłoka pompuje 0,1 atm). Podłączam ją pod wentyl, a tam ciśnienie nieco ponad 0,5 atm. Nieźle - 32 km jechałem z kapciem z tyłu. Nie zmieniałem dętki bo mi się nie chciało. Oczywiście miałem ze sobą dętkę i pompkę więc jakby zeszło do zera to bym w trasie z tym walczył. Może to i dobrze, że nie musiałem bo jak sobie przypomnę moje doświadczenia w tym temacie z maratonu w Świeradowie to do teraz mam lęki związane z tą operacją.
Napompowałem 3,5 atm i ruszyłem do Piechowic. Po kolejnych 12-stu km zakończyłem trening, powietrza wizualnie może i nie ubyło. Okaże się za kilka dni.
Prawdopodobnie dętka będzie do wymiany. Muszę też znaleźć trochę czasu żeby doprowadzić rower do stanu używalności i podmienić kilka części. Powinny zostać wymienione: linki, pancerze, przednia przerzutka (na shimano XT), przedni hamulec (na shimano XT), może klocki hamulcowe. Muszę pod korbę założyć jedną podkładkę bo dałem za mało jak ją montowałem i jakbym teraz chciał założyć opony NN 2x2.25DD to opona szoruje o przednią przerzutkę. Aha, no i łańcuch bo ten ma już przebieg 800 km (a staram się podmieniać po 700 km). Pewnie nie zrobię wszystkiego, ale w miarę możliwości czasowych w okresie ferii coś tam podłubię.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl i ogólna mapka:
Kategoria Treningi, powyżej 100 km
komentarze