To już jest koniec ... ?
W ostatnim komentarzu zasygnalizowałem, że pojawi się taki wpis ... . Otóż rezygnuję ze startów w maratonach w przyszłym sezonie.
Przez ostatnie 7 tygodni walczyłem żeby jakoś wykaraskać się z tej rwy kulszowej i nawet jako tako mi się udało wrócić do funkcjonowania w podstawowym zakresie. Zacząłem przygotowania do nowego sezonu - najpierw 4 razy basen, później 4 razy chomik, ale sprawa się spitoliła i znów nabawiłem się tej samej kontuzji. Teraz jedynie liczę na to, że korekta stanu zdrowia będzie łaskawsza bo jak na razie jeszcze z pomocą mebli mogę się podnieść, chwilkę postać czy na moment usiąść. Poprzednio takie umiejętności były efektem 3-ech tygodni leżenia plackiem i zaliczonymi 20-stoma zastrzykami.
Znów mam zwolnienie lekarskie ... rodzina totalnie negatywnie nastawiona na jakiekolwiek próby rozmów związane z treningami, startami itp. Pożytek ze mnie jest zerowy, a wręcz nawet generuję robotę wokół siebie.
Osobiście też już się boję na samą myśl, że miałoby to jeszcze kiedykolwiek się powtórzyć. Nie jestem też osobą, która może sobie pozwolić na wielotygodniowe czy kilku miesięczne leżenie w łóżku ... bo chociażby pracuję w kilku miejscach, mam firmę i wiele zobowiązań względem rodziny jak chociażby wożenie dzieci do przedszkola/szkoły itp. itd.
Nie potrafię też sobie wyobrazić jak w przyszłości miałby mój kręgosłup przenosić drgania związane z jazdą po lesie itp. ?
Teraz plany mam takie, żeby jednak doleczyć się do końca - nie wiem ile to może czasu zająć, ale chyba trzeba operować terminami idącymi w miesiące. Najszybciej jak tylko będę mógł wrócę do pływania bo to jedyne co raczej nie szkodzi, a prawdopodobnie ciepła woda i jacuzzi pomogą na tę dolegliwość. No i te ćwiczenia na brzuch, kręgosłup itp.
Trenażer na ten okres idzie w odstawkę, na wiosnę pewnie w ładne dni zacznę praktykować tzw. "wycieczki rowerowe z plecaczkiem" z elementami szutrowo-leśnymi. I wtedy będzie można odpowiedzieć sobie na pytanie co dalej ? W sytuacji wyjątkowo korzystnej może w lecie jakieś testowe pojedyńcze starty w naszym rejonie, ale to nic pewnego tylko takie teoretyczne gdybanie. A może startów w MTB już nigdy nie będzie, a w najlepszym wypadku może coś w kierunku szosy ? Nie wiem ... czas pokaże.
Na razie zachęcam do dalszego śledzenia mojego bloga, ja niezmiennie będę to czynił względem Waszych i do zobaczenia na wspólnych wycieczkach/treningach i na trasach maratonów w kategorii kibica/fotografa jeśli o mnie chodzi.
Kategoria Z życia wzięte ...
komentarze
Teraz muszę zrobić sobie mały reset, bo zeszły weekend miałem mało mocy :P Ogólnie teraz co przyjeżdżałem do domu, to w weekendy właśnie jeździłem dużo, ale w środku tygodnia był raczej brak roweru i powoli dawało się odczuć spadek energii. Teraz już zawitała chyba ta prawdziwa ponura jesień i przestawię się na dobre na bieganie, bo do tej pory był tylko max 1 bieg na tydzień, ale spodobało mi się to, no i za każdym razem poprawiam swoje czasy, więc chętnie wychodzę się przebiec :P
Mieszkając blisko gór można robić świetne treningi bez żadnego planu, z wielką radochą, rozwijać się sportowo i cieszyć się z tej jazdy. A startować można tam, gdzie naprawdę warto - gdzie jest fajna trasa, pogoda do tego zachęca i sam czujesz się na siłach.
To, że teraz się tak zadeklarowałeś, że nie startujesz, to nie ma co się załamywać. Teraz tak jakby zrzuciłeś z siebie "presję" że coś musisz - jeździć na tym chomiku, którego chyba nie lubisz itd. Wyzdrowiejesz, to spokojnie wrócisz sobie do roweru, bo przecież go lubisz, a jak będzie Ci się kiedyś chciało pościgać, to się pościgasz. Bez żadnej spiny przed, ale z zaangażowaniem, bo po to się startuje, żeby dać z siebie wszystko na tym wyścigu :-)
Polecam się na przyszłość.
Na ten przykład, wracając na nasze podwórko, przejedziemy jakieś Trophy cycóś podobnego i chodzimy w glorii bohaterów... a tak naprawdę, w porównaniu z tym, co zrobił Klemens, to są jakieś mało znaczące popierdółki. Skala.
I to nei tak, że On nie miał wyjścia. Mógł zostać, jak tysiące mu podobnych.
A co do kontuzji i sobie z nimi radzenia... no oczywiście, że rozsądek nie jest moją najmocniejszą stroną. Ale za to ładnie tańczę :)
Może też podchodzisz do tych startów zbyt na serio. To tylko zabawa, rozładowanie emocji i trzeba to robić dla przyjemności na naszym poziomie. Jak będziesz się lepiej czuł, to na spokojnie wróć sobie do roweru, a mieszkając przy takich terenach, to dobrze wiesz, że bez planu możesz dobrze budować formę i kiedyś może sobie wystartować jak poczujesz przypływ energii i chęci :-)
Powodzonka i zdrowia życzę!
Uprawiając taki sport jaki zdecydowaliśmy się uprawiać musimy się liczyć z tym, że lekko nie będzie, że będzie boleć mniej lub bardziej. Że część dolegliwości raczej będzie się pogłębiać niźli słabnąć. Z tym się liczyć trzeba, co nie znaczy, że należy bagatelizować każde kolejne pojawiające się problemy.
Dla mnie groteskowe jest chuchanie na siebie miłośnika mtb podczas lekkiej gleby czy delikatnej kontuzji, ale absolutnie nie nazwałabym przesadą zachowania w tej sytuacji Marcina; zwłaszcza, że sam doskonale się przekonał co oznacza zbyt szybki powrót do intensywnych treningów.
Moje zdanie się nie zmieniło - jeśli możesz sobie na to pozwolić - wpierw WYLECZ SIĘ i dopiero wtedy myśl o tym by wrócić do starych nawyków treningowych. Jeniec z przytoczonego przez Ciebie filmu nie miał alternatywy. Niektórzy nie mają danego wyboru. Marcin ma. Więc jeśli może teraz poświęcić kilka miesięcy na doprowadzenie się do ładu pod okiem specjalisty to moim zdaniem byłby głupcem gdyby z tej możliwości nie skorzystał.
Przyznam szczerze, że szalenie cieszę się, że "spotkałam" kogoś z takim jak Twoje, Sufa, podejściem do tematu. Nie zgadzam się z nim ale szanuję; i podziwiam Cię za hart ducha.
Pozdrawiam.
I czekam Birdas na jak najszybsze wieści o powrocie do życia :-)
Lea... jest taki film, co oryginalnie tytuł jego brzmi "So weit die Füße tragen". Film oparty na faktach, a nawet na faktach autentycznych. W kontekście tamtych wydarzeń, nasze chuchanie na siebie samych wygląda cokolwiek groteskowo...
Tak, wiem... to mocno subiektywne podejście do życia, a czasem nawet kontrowersyjne, ale nic na to nie poradzę :)
Ja myślę, że podchodzisz do problemu bardzo rozsądnie. Słuchaj siebie, słuchaj organizmu, słuchaj podpowiedzi lekarzy. Na rwę kulszową się nie umiera, ale zaniedbanie tego może przynieść bardzo przykre efekty w postaci stale nawracających zapaleń. Trochę tak jak jest z zapaleniem pęcherza moczowego - nie doleczysz i będzie Cię to atakować wciąż i wciąż.
Ponoć uczymy się przez całe życie, wszystko więc przed Tobą.
Marcin, nie oszukuj się. Dom jest li tylko przenośnią... będzie Cię brała kurwica, że kumple tam są, a Ty gdzieś indziej.
To nie tylko sam ścig, to atmosfera, spotkanie z ludkami, uśmiechy i wszystko to, co Cię tam ciągnie.
Zamiast więc się oszukiwać się i - dość zawoalowanie - ale jednak użalać się nad losem, zacznij trenować... umiejętność odpuszczania i wyznaczania innych celów. Na ten przykład dobra zabawa także jest celem.
A może przede wszystkim.
Pamiętaj, że kontuzje dopadają nas wszystkich (czasem bardziej dokuczliwe, niż Twoja).
Nie robimy scen - walczymy z nimi.
Pamiętasz? W listopadzie, rok temu wyremontowali mi biodro. Zakazali przez pół roku nawet spoglądać na rower. Na początku stycznia wsiadłem na spinera, pod koniec tego samego stycznia robiłem długie treningi na szosie. Bolało jak cholera, żarłem przeciwbóle garściami.
Żyję.
Stary, szkoda czasu, na sceny... życie nie poczeka, dziś dbasz o kontuzje i chuchasz na nie, a może pojutrze potrąci Cię rozpędzony walec... hónołs.
Po prostu baw się w turystę, jak wspominałem, lepsze to niż gryzienie palców domu.
No i nie rób scen :)
Gdybyś nie mieszkał na końcu świata, to oddałbym Cię w ręce ludzi, którzy raz dwa postawiliby Cię na nogi... no szkoda.
A sektor mam vipoowski, od zawsze przecież :)
Ale cóż... decyzję mają tę przypadłość, że podlegają zmianom, modyfikacjom a nawet wyrzutom precz :)
No... to cieszę się, że Cię namówiłem. W kwietniu widzimy się w sektorze hyh
Tak czy siak. Ze swojej strony mogę Ci zagwarantować, że "jazda" również potrafi przynosić nieziemską frajdę :-D A cele do realizowania się zawsze jakieś znajdą. To również gwarantuję!
Przyklaskuję Twojej decyzji. Na pewno cholernie ciężko było Ci ją podjąć, ale jest też szalenie racjonalna i zdroworozsądkowa. Brawo!
Myślę, że bardzo ważne jest być decyzje o ewentualnych treningach/ćwiczeniach/jazdach konsultował ze swoim neurologiem (nie wiem czy zrobiłeś to ostatnio). Jestem przekonana, że posłuży Ci mądrą radą.
No i cóż mogę rzec? Trzymam kciuki byś jak najszybciej wrócił do zdrowia.
Moje zdanie jest takie że za szybko po kontuzji i jak zwykle za MOCNO !!!