Maj, 2014
Dystans całkowity: | 695.60 km (w terenie 134.00 km; 19.26%) |
Czas w ruchu: | 30:23 |
Średnia prędkość: | 22.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Suma podjazdów: | 8940 m |
Maks. tętno maksymalne: | 176 (89 %) |
Maks. tętno średnie: | 167 (84 %) |
Suma kalorii: | 32500 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 38.64 km i 1h 41m |
Więcej statystyk |
Termy # 7
-
Aktywność Pływanie
Mówię do Pani: "poproszę wariant z saunami" - dostałem tylko na strefę basenową.
Nie było co robić więc pływałem. Łącznie 80 basenów x 25 m = 2 km.
Kategoria inne
Po płaskim w oczekiwaniu na deszcz.
-
DST
51.00km
-
Czas
01:48
-
VAVG
28.33km/h
-
VMAX
39.60km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
HRmax
157( 79%)
-
HRavg
142( 72%)
-
Kalorie 2000kcal
-
Podjazdy
290m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od 12:00 miało mocno padać więc o tej godzinie widząc jeszcze jako takie niebo spróbowałem jednak zaryzykować trening na rowerze, ale w bliskim sąsiedztwie domu. Robiłem więc okrążenia (widoczne na mapce) kontrolując czas. Wyszło tak:
Okrążenie 1: czas: 31:38, śr. prędkość: 28,4 km/h, śr. tętno:
Okrążenie 2: czas: 32:04, śr. prędkość: 28,0 km/h, śr. tętno:
Okrążenie 3: czas: 31:31, śr. prędkość: 28,5 km/h, śr. tętno:
na czwartym okrążeniu zaczęło kropić, nad Podgórzynem już było siwo, a to oznaczało powrót do domu. Jeszcze pod domem chwilkę pokręciłem i dałem spokój na dzisiaj. Tym razem dość płasko, ale nadal jestem w totalnym szoku jeśli chodzi o uzyskiwane "osiągi". To już trzeci trening po ostatnim maratonie, który wykracza poza wszelkie normy jakie wyznaczałem w przeszłości.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Treningi
Dwa pagórki i powrót do domu.
-
DST
41.00km
-
Czas
01:38
-
VAVG
25.10km/h
-
VMAX
60.30km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
HRmax
164( 83%)
-
HRavg
143( 72%)
-
Kalorie 1850kcal
-
Podjazdy
590m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Z przyczyn losowych wyjechałem bardzo późno (18:50) więc i wyszło krócej. Trasa bardzo podobna do poprzedniej. Forma nadal jest wyjątkowa. Oby się utrzymała do najbliższego maratonu.
Uzupełniłem wpis dotyczący maratonu w Zdzieszowicach o "zdobyczne" fotki. Zapraszam.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Treningi
Deszczowo, mokro i zimno.
-
DST
51.50km
-
Czas
02:01
-
VAVG
25.54km/h
-
VMAX
58.30km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
HRmax
162( 82%)
-
HRavg
139( 70%)
-
Kalorie 2300kcal
-
Podjazdy
640m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przebrałem się w strój wyciągam rower, a w tym momencie na dworze lunęło. Odczekałem 30 minut i mimo wszystko poszedłem. Ariel tchnął we mnie niezwykłą wiarę w siebie, więc zdobyłem się na ten ruch. Trochę jeszcze padało, kałuże aż do środka jezdni, ale jadę.
W Podgórzynie jakby sucho więc pnę się w górę i zjazd przez Zachełmie. Na drugim okrążeniu dokładnie odwrotnie. W okolicach Cieplic już jezdnia zaczęła wysychać, natomiast w Przesiece woda jezdnią spływała w dół. Miałem równiutko dwie godziny czasu więc wykorzystałem je optymalnie.
Forma bardzo dobra, równe dobre tempo na większej niż zwykle kadencji. Chyba dopiero teraz pojąłem, że przez te wszystkie lata źle jeździłem szczególnie jeśli chodzi o maratony. Zobaczymy po wyniku w Wałbrzychu czy tak jest, czy po prostu mi się znów tak wydaje.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Treningi
Termy # 6
-
Aktywność Pływanie
Basen, jacuzzi, sauny.
Przepłynąłem dzisiaj łącznie 50 basenów po 25 m = 1250 m. Weekend "imprezowo-obżartuchowy", jeszcze kilka dni będę po nim wracał do równowagi psychicznej, a w zasadzie wagowej.
Kategoria inne
Maraton - Zdzieszowice
-
DST
47.00km
-
Teren
35.00km
-
Czas
02:16
-
VAVG
20.74km/h
-
VMAX
55.10km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Kalorie 2500kcal
-
Podjazdy
1030m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Huh ... od czego by tu zacząć. Może od tego, że znów się przeziębiłem przed startem w Zdzieszowicach. Do tego wczoraj wpadłem na pomysł zmienić koła w aucie (opony z zimowych na letnie) i nieźle (jak to się dzisiaj okazało) dostały moje nogi bo rano wstając czułem się jakbym dopiero co przejechał maraton. Cały dzień walki z dzieciaczkami wyjazd do rodziców na nocleg po 22:00, pobudka przed 5:00 - nic ... takie życie. Jakie szanse na dobry wynik ? - żadne. No nic ... do tego w pamięci lekka podłamka startem w Miękini (tam zwaliłem winę na przeziębienie), kolejna porażka z Arielem na Memoriale (gdzie trasę miałem opykaną w najdrobniejszych szczegółach, a Ariel sobie w nocy przed startem w gry grał i winko pił) i teraz kolejny start, gdzie jedyną zagadką było czy Ariel da radę Bartkowi i jak potoczy się ich rywalizacja (beze mnie). Ja na ich tle ? - tło ... oby się znów nie skompromitować bo trzeci start na trzy możliwe i ... trzy porażki to już raczej nie będzie zbieg okoliczności. No nic ... mając na uwadze "słabość" dnia dzisiejszego postanowiłem się skupić na równym spokojnym przejeździe w tempie treningowym. A skoro postanowiłem po starcie nie uzyskiwać tętna 180+ na pierwszej prostej to "zwisła" mi rozgrzewka. Pomyślałem, że rozgrzeję się na pierwszych 5-10 km trasy i z takim nastawieniem ustawiłem się przed taśmą swojego sektora. Jeszcze zanim to nastąpiło to Ariel zrobił mi zdjęcie w naszym miejscu parkingowym:
TAK !! - zauważyłem to również i ja, że się wyjątkowo dobrze prezentuję. Trochę się wyżyłowałem, aczkolwiek niestety, ale waga mi podskoczyła o 3 kg względem tej, którą miałem przed pierwszym startem. Po prostu chwilowo słabymi wynikami straciłem motywację i się rozpił ... eeeeee roztyłem. Ale nie jest źle ... znam grubszych.
A więc wracając do meritum. Ja bez rozgrzewki bo w mym wieku już sił na jedno i drugie brakuje więc czasami trzeba dokonać wyboru: albo rozgrzewka albo start. Wycinaki, konie, mutanty (Ariel + Bartek) rozgrzewali się do samego końca. Może zrobię "faux-pas" ale napiszę, że Ariel podzielił się wrażeniami (z przerażeniem w oczach) z rozgrzewki z Bartkiem w tym guście:
"Tyyyyyyy ... Bartek na rozgrzewce robił interwały !!!" - uhhhh, dobrze, że ja "rozgrzewkę" zrobiłem sam.
No nic - taktyka Ariela na wyścig była aby nie odpuścić Bartkowi i jechać za nim na kole aż do mety i tylko go pyknąć na finiszu. Zuch chłopak - nie ma co ... ale o tym to pewnie sam będzie pisał na swoim blogu. Ja się może skupię na sobie, póki mam jeszcze wenę twórczą i "końcówkę" whisky.
A więc wystartujmy - punktualnie o 11:00 (szok). Lecę w czołówce sektora na kole innych. W mojej taktyce było: jechać początek spokojnie w niskim tętnie i absolutnie nie znaleźć się w układzie w którym podmuch wiatru mógłby spowodować wytrącenie prędkości. Po 4 km pierwsza grupka mojego sektora odjeżdża, ale trzymam się w grupie pojedyńczych osób jadących za nimi. I tak do końca pierwszego podjazdu. (foto tbtomes):
Wrażenia ? - super. Tętno prawie spoczynkowe, brak zadyszki, kręcę możliwie na dużej kadencji aby oszczędzić mięśnie, które standardowo pewnie zaliczą skurcze (jak zawsze). Pytanie tylko czy na 20-stym km czy może dopiero na 30-stym. Pierwszy zjazd, dotknięcie szutru i na 100 metrach naliczyłem 8 osób "z kapciami". Kolega jadący z sektora 6 powiedział, że w tym miejscu jak przejeżdżał to już stał jeden zawodnik przy drugim po obu stronach drogi. Uhhhhh ... trochę mi się słabo zrobiło (zapomniałem wspomnieć na wstępie) ale na maraton w Zdzieszowicach założyłem inne opony (Race King 2.2) na których lękam się jeździć po asfalcie w obawie o defekt. Nic - może niektórzy nie założyli opon tylko jechali na samych dętkach ? Nawet w Miękini jechałem na Nobby Nic 2.25 DD.
Ale ok ... przyjdzie kolei i na mnie, i z taką myślą przemierzałem trasę zastanawiając się czy będę miał bliżej do mety cofając się czy może będę bliżej rozjazdu dystansów i wówczas dokończę trasą mini. Oczywiście znowu wychodzi paranoja bo zamiast się skupić na jeździe, a w przypadku defektu myśleć o tym aby dętkę zmienić jak najszybciej to ja świruję jak to z buta ze łzami w oczach dojść do mety. Muszę pomyśleć o swojej psychice bo płakać się chce ... . Dobra ... trochę paranoja mnie dopada więc wracam do setna sprawy. A więc jadę. Wszystko super, lecą kolejne km. Zjazdy w tempie optymalnym, podjazdy w tempie obok jadących, na otwartych przestrzeniach na kole innych. Oczywiście nie wiem jak jedzie Ariel z Bartkiem i to, że mi się wydaje, że jest super, to w rzeczywistości może jednak oznaczać, że i tak mam dużą stratę i nie ma się co cieszyć.
Foto Ela Cirocka.
Ale jadę, poszła godzina jazdy - dystans 20,3 km - rewelka. Szybka analiza w pamięci na jaki czas jadę i pełna radość. Oby tak dalej.
Patrząc jeszcze z perspektywy wyników to pierwszy pomiar czasu wyglądał tak:
Ariel - 40:41
Bartek - 40:50
Ja - 42:52 (pozycja 269)
Uhhhhh ... ponad 2 minuty straty - dużo, ale jedziemy dalej.
Kolejne km jadę bez zmian w swoich założeniach. Dokładnie ta sama taktyka. Jedyna zmiana to taka, że zacząłem pilnować aby co ok. 10 km zjeść batona, żela czy napić się. Założyłem też wariant bez bufetów mimo, że też nigdy mi się to nie udało ... dzisiaj się udało.
Jadę, mam siły kusi mnie aby przeskoczyć kilka zawodników. Wielokrotnie w ostatniej chwili rezygnuję pamiętając o tym, że zawsze tak jest aż w pewnym momencie skurcz i walka o wynik przeradza się w walkę o przetrwanie i wegetację. Jadę swoje.
Foto tbtomes:
Drugi pomiar czasu wygląda tak:
Bartek - 1:24:17
Ariel - 1:25:13
Ja - 1:27:34 (pozycja 191)
Jaki wniosek ? - Bartek Arielowi odjechał, a ja z Arielem pojechaliśmy ten dystans w tym samym tempie (ok - straciłem kolejne 10 sekund dla pełnej precyzji). Jedziemy ... ciągle zerkam na profil i widzę, że już niewiele podjazdów do końca. To jest coś wspaniałego widzieć co mnie jeszcze czeka. Dałbym nobla temu co wymyślił nawigację.
Mięśnie dają radę, a ja nie próbuję ich przeciążać. Na zjazdach wiem, że jadę dobry wyścig bo skończyło się wyprzedzanie innych. Jadą tak samo dobrze jak ja (a tak oceniam swoje zjazdy). Jest fajnie. Mamy też i trzeci pomiar czasu:
Bartek - 1:47:00
Ariel - 1:49:57
Ja - 1:51:28 (pozycja 183)
Wniosek ? - od ostatniego pomiaru czasu Ariel stracił 50 sekund. Tego oczywiście nikt z nas nie wie, więc kręcimy dalej.
W pewnym momencie tabliczka "5 km do mety". Fajnie bo już zaczynałem mieć dość. Przejeżdżam jeszcze 1 km i co widzę ? - koszulka Opery !! - czyżby Ariel ? - TAAAAK !!
Dostaję niesamowitej mocy i łykam Ariela z różnicą prędkości jaka jest między pierwszym zawodnikiem GIGA, a końcówką MINI. Ariel nie podejmuje żadnej walki, chociaż wiem, że i tak różnicy sektora już nie wypracuje. Odjeżdżam, wkrótce Ariel znika w tyle. W tym momencie zaczyna działać ponownie psychika: kurde kapeć ... co będzie jak będzie kapeć ? - kurka wodna, wpadam w panikę, zaczynam jechać nieco wolniej uważając na ostrzejsze kamienie i korzenie. Oczywiście dalej na kole zawodnika jadącego przede mną. Czuję moc, czuję, że skurcze już blisko, ale zostało 3 km do mety, które mógłbym pojechać w trupa gdybym musiał i nie oddam tego co wywalczyłem ... jakimś cudem - czytaj psim swędem.
Po każdym zakręcie pytam sam siebie: "kurde, meta, gdzie jest ta meta ?". Licznik jakby stanął w miejscu - zepsuł się ?. Te ostatnie km trwały wieczność ... a w myślach jedno: "kapeć ... co wtedy ? - biec ? - jak szybko można biec ? Dramat, nie da rady."
W pewnym momencie muzyczka w garminie - jest META ... ale gdzie ? Środek lasu, a on mi wydzwania, że dojechałem. Eeeeee ... ujmę to tak: maksa w tętnie to na pewno miałem w tym momencie.
Foto Ela Cirocka:
Foto Tadeusz Skwarczyński:
Foto tbtomes:
Fotka przed samą metą (foto: Robin Dag):
Chwilę później wjeżdżam na metę, zaraz po mnie Ariel z sumaryczną stratą 1:27 (do Bartka straciłem 5:54).
Końcowy czas wyniósł: 2:16:48 co dało 129 miejsce OPEN (na 651) - 20% stawki, 48 miejsce w M3 (na 243) - 20% stawki i pozwoliło wywalczyć 380 pkt.
Ocena startu ? - najlepszy górski maraton jaki pojechałem w życiu (napisałem górski bo przewyższenie przekroczyło 1000 m). Kiedyś (w 2011 roku) jechałem Zdzieszowice i wówczas uzyskałem 263 miejsce OPEN, w kategorii 92 i punktów: 346.
Ogólnie to jestem przeszczęśliwy, odzyskałem chęci do treningu i kolejnych maratonów. Spowodowałem też i smutek na twarzy Ariela, który teraz pała chęcią zemsty. Trudno ... poczeka 14 dni do kolejnego startu. Niech się teraz on martwi swoją psychiką i pozytywnym nastawieniem.
Dzięki za fajny ścig i za wspólne spotkanie. Bartek ? - jest lepszy ale nie złoił mnie na poziomie 20,30 minut + ... .
Oto porównanie naszych przejazdów: LINK.
Byłem ciekaw maksymalnego i średniego tętna, ale opaska chyba mi się nieco zsunęła i wyszły bzdury. Ale myślę, że było naprawdę niskie. Szkoda, że nie poznam odpowiedzi na to pytanie. Maks co zmierzył garniak to: 174 i średnie: 122.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Maratony 2014
"Rozgrzewka"
-
DST
2.50km
-
Teren
2.50km
-
Czas
00:10
-
VAVG
15.00km/h
-
VMAX
24.80km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
148( 75%)
-
HRavg
115( 58%)
-
Kalorie 100kcal
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dobra, napiszę wprost: rozgrzewki nie było.
Wybrałem wariant startu spod taśmy sektora 3, przy okazji robiąc też korektę taktyki na dzisiejszy start.
Kategoria Treningi
Znów przeziębiony ... :(
-
DST
51.00km
-
Czas
02:03
-
VAVG
24.88km/h
-
VMAX
61.00km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
HRmax
167( 84%)
-
HRavg
144( 73%)
-
Kalorie 2350kcal
-
Podjazdy
650m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niestety, ale znów się przeziębiłem i wczoraj już nawet myślałem czy nie zrezygnować z maratonu w Zdzieszowicach. Dzisiaj jest nieco lepiej i nawet z jazdy jestem dość zadowolony, a wręcz nawet zaskoczony. Może do soboty jeszcze mi się trochę poprawi. W każdym bądź razie rower przygotowany do startu, wymieniłem opony na inny egzemplarz i czekamy co się wydarzy ...
Mapka:
Kategoria Treningi
Brak weny ....
-
DST
41.00km
-
Teren
9.00km
-
Czas
01:54
-
VAVG
21.58km/h
-
VMAX
44.40km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
HRmax
162( 82%)
-
HRavg
133( 67%)
-
Kalorie 1800kcal
-
Podjazdy
440m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Takie nic. Nie chciało mi się jeździć więc nazwijmy to testem roweru po ostatnim maratonie (chyba działa). Ostatnimi dniami jestem mocno zabiegany i staram się wyjść na prostą żeby się ze wszystkim wyrobić więc dzisiaj bez filozofowania.
Mam nadzieję, że się jakoś do soboty w sobie zbiorę ... .
Mapka:
Kategoria Treningi
Memoriał Jurka Zawadzkiego
-
DST
28.50km
-
Teren
28.50km
-
Czas
01:30
-
VAVG
19.00km/h
-
VMAX
46.70km/h
-
Temperatura
3.0°C
-
HRmax
176( 89%)
-
HRavg
167( 84%)
-
Kalorie 1600kcal
-
Podjazdy
710m
-
Sprzęt Stary
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przybyłem na miejsce startu (z żoną) chwilkę przed 11:00. W między czasie dostałem info, że Bartka jednak nie będzie. Szkoda, chociaż z drugiej strony miałem nadzieję na powalczenie z nim to jednak wiem, że nie byłoby żadnych szans. Ale spotkanie i zamiana kilku słów zawsze są miłe i z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Przyjechał za to Adam (którego miałem okazję poznać osobiście) i po problemach z trafieniem na miejsce startu Ariel. Pierwsze wrażenie to dlaczego tu tak zimno, mokro i mgliście ?
Kilka fotek sprzed startu:
Ogólnie mimo, że było syfiarsko to byłem zadowolony. A czym bardziej niezadowolony był Ariel tym bardziej ja byłem szczęśliwy z zaistniałej sytuacji. Pewnie gdyby Ariel się położył i się rozpłakał to ja bym obok leżał i piał z zachwytu.
Nic ... taka mentalność.
W okolicach 11:30 wyjechałem na rozgrzewkę i dopiero o 11:57 dojechałem na miejsce startu gdzie już byli Ariel i Adam. Staliśmy wszyscy razem koło siebie. Punktualnie o 12:00 start. Można ? - można.
Zanim rozwinę dalszą sytuację to: wystartowało (podobno) 58 zawodników.
A więc start. Pierwsze 100 m i pierwsze gleby ale jakoś je ominąłem. Od razu sobie pomyślałem, czy Ariel i Adam nie utknęli. Jadę dalej, po 300 metrach wyjazd na drogę szutrową. Pierwszy podjazd i już załapałem jakąś niemiłą zadyszkę. Lecę dalej, teraz odcinek 5 km płaskiego gdzie próbuję unormować oddech ... póki Adam i Ariel mnie nie wyprzedzają to nie ma potrzeby na jakieś drastyczne ruchy. Na 2 km żona robi fotkę:
gdzie z tyłu już (w biało-czerwonym stroju) widać Ariela.
I jeszcze jedna:
Na kolejnym km Ariel mnie wyprzedza, przez jakiś czas próbuję utrzymać mu się na kole, ale zarówno tempo jazdy jak i walące błoto po oczach zniechęca mnie do tego i odpuszczam. Trudno - może złapie kapcia. Kolejny km i Adam mnie wyprzedza i też odjeżdża. Kurde - jest źle. 3 km trasy i wcale nie czuję żebym jechał wolno, ale wszyscy dookoła robią co chcą. Na 5-tym km pierwszy podjazd, który w momencie gdy robi się stromy i techniczny to zeskakuję z roweru i zaczynam prowadzić. W tym miejscu widzę Adama. Odzyskałem nadzieję. Wszyscy jadą, ja prowadzę. Momentami jeszcze Adam zaczyna podprowadzać, ale jesteśmy chyba/prawie jedyni, którzy nie jadą. W miejscach większego wypłaszczenia próbuję jechać, ale nie jest lekko - koło często się uślizguje na kamieniach i co kilka metrów na drewnianych belkach. Zaplanowałem sobie ciśnięcie z buta w tempie osób jadących i na pierwszym okrążeniu jeszcze mi się udaje.
Pierwszy podjazd i zjazd. Adam cały czas koło mnie. Zjazd krótki, kamienisty raczej bez szans na jakiekolwiek odrobienie straty, ale o dziwo przeskakuję 4 pozycje (wśród kolarzy, których nie było widać na "horyzoncie"). Koniec zjazdu i drugi podjazd - tym razem szeroki, twardy szuter, który doskonale sprawdza przygotowanie wytrzymałościowe. Natychmiast wyskakuje mi zza pleców Adam (też nadrobił te same pozycje na zjeździe) i już wiedziałem, że nie będzie lekko. Chowam okulary do kieszonki bo są całkowicie zbędne - nic nie widać. Przeskakuję mu na koło i wiem jedno: odjedzie mi to będzie koniec i ... emerytura. Od razy sobie pomyślałem o brydżu sportowym lub wędkarstwie w przyszłym sezonie.
Jadę za Adamem, doskakuje do nas dwóch zawodników i lecimy w czwórkę. Adam nie podkręca tempa i od czasu do czasu się zmieniamy. W połowie tego podjazdu odskakujemy dwóm pozostałym zawodnikom i do jego końca jedziemy obok siebie. Zaczyna się główny zjazd. Tu szybko się zorientowałem, że jadę szybciej. Podkręcam tempo, aczkolwiek staram się jeszcze obadać teren w innych warunkach atmosferycznych niż te w których trenowałem. Nawet o dziwo w końcówce zjazdu wyprzedzam kolejnego zawodnika, który mi siada na koło (tego wyprzedzonego widać z tyłu na fotce):
Tak zamykamy pierwsze okrążenie. Adam z tyłu gdzieś zaginął, ale wiem, że jego strata nie jest duża. Ja podbudowany zaistniałą sytuacją prowadzę, kolega co się uczepił leci na kole. Doganiam kolejnego, chwila odpoczynku na kole, wyprzedzam a oni jak pijawki za mną. Odwracam się i już widzę 100 metrów z tyłu Adama. Zmieniam taktykę - lekko zwalniam, daję się wyprzedzić i jedziemy. Staram się coś odpocząć żeby zachować siły na kolejne podjazdy. Zaczyna się pierwszy z nich ... stromszy odcinek i Adam jest już za moimi plecami. Ja zeskakuję z roweru i zaczynam prowadzić. Jakieś przekleństwa z tyłu bo przyblokowałem "pijawkę", ale się nie przejmuję. Wszyscy pozostali jadą. Powiem szczerze: byłem zmęczony i tylko sporadycznie wsiadam na rower. "Pijawki" odjeżdżają i wkrótce znikają we mgle. Adam jedzie za mną - mam przewagi ok. 10 metrów i kontroluję sytuację. 100 metrów przed końcem podjazdu Adam przyciska, wyprzedza mnie, ja mocno za nim aby nie stracić kontaktu. Zaczyna się pierwszy zjazd - Adam jedzie dobrze i szybko, jadę więc za nim - staram się odpocząć i w myślach już strategia na ostatni podjazd. Spodziewałem się ataku Adama u samego jego podnóża, ale nie - nie ma ataku ... robię więc go ja, żeby obadać sytuację. 200 metrów mocniejszej jazdy, odwracam się Adam został z tyłu. Dobrze, ale ledwo żyję, zwalniam żeby nie paść na zawał i jadę. Myślę sobie: jeśli dojedziemy razem do końca podjazdu to wygram bo na zjeździe nie ma takiej opcji abym przegrał. Póki jestem z przodu, póki mam 20 metrów przewagi to jest ok. Cały czas szukam pozytywów w sytuacji w której Ariel już na mecie (żart). Pedałuję żeby w ogóle jakoś się przemieszczać do przodu. Nie jest lekko, podłoże mokre, momentami trociny, błoto, więc opór jest większy niż na treningu. Ale jadę, momentami robię kilka mocniejszych naciśnięć na pedały żeby utrzymać te kilka metrów przewagi i podbudować się psychicznie, że jeszcze jest przewaga, a koniec podjazdu coraz bliżej. Cały czas czekam na ruch ze strony Adama ... nie ma ataku, więc jedziemy - każdy metr zbliża mnie do końca ostatniego podjazdu i bądź co bądź jakiegoś małego sukcesu skoro większy odjechał dawno temu.
150 metrów przed końcem podjazdu jest atak Adama ... ja staję na pedały i jadąc obok niego mówię "że nie odpuszczę". Adam rezygnuje, ja jeszcze kilka mocniejszych pociągnięć w błocie i trocinach aby "wybić" Adamowi chęć podejmowania walki i ... skurcz w obu łydkach. Eeeeeee ... już wcześniej czułem, że są "zbite" i "twarde", ale teraz się stało. Gdzie Adam ? - 15 metrów z tyłu. Został ostatni zjazd i dojazdówka do mety. Na zjeździe pedałuję ale tak żeby tylko pedałować. Nie mogę mocniej dociskać. Zjeżdżam i na każdym ostrym zakręcie oglądam się za siebie. Przewaga nad Adamem rośnie. Przed końcem zjazdu już Adama z tyłu nie widziałem. Dojazdówkę już jadę w trupa, wiem, że nie ma możliwości aby to już przegrać. Jest techniczna, to co lubię i to co na rozgrzewce przejechałem trzy razy):
Wpadam na polanę i na metę, w tle jeszcze widzę błąd Adama i lekkie zboczenie z trasy i ... mamy KONIEC horroru.
Czas z licznika to: 1:30:19 - z nieoficjalnej informacji miejsce 30. Przewaga nad Adamem nieznana, ale oceniam ją na ok. 45 sekund. Może nieco więcej - ciekaw jestem dokładnej przewagi żeby się odnieść do czasu Ariela.
Strata (nieoficjalna) do Ariela 3:40 - huh, nie wiem jak to skomentować. Chyba sporo uwzględniając, że na zjazdach na bank Ariel dużo tracił, nie znał trasy itp.
Jak teraz przeczytałem na jego blogu, że wszystko zrobił w siodle, a ja w zasadzie większość pierwszego podjazdu (razy dwa) z buta, to nie ma w ogóle o czym rozmawiać.
No nie jestem w stanie podjąć jakiejkolwiek walki na takich podjazdach. Nie wiem w czym jest problem, będę musiał poszukać jakiegoś rozwiązania z myślą o kolejnym sezonie. Nie wiem - może źle trenowałem w zimie, może jestem zbyt ciężki, może nie mam odpowiedniej wytrzymałości żeby to wjeżdżać w takim tempie, albo jeszcze coś. Bartek też lekki nie jest, a na podjazdach niszczy.
Dzisiaj pojechałem na ciśnieniu w oponach z przodu 2,3 atm i z tyłu na 2,5 atm. Może koła obciążone bardzo masywnymi oponami, masywnymi owijkami, masywnymi dętkami nie mają odpowiednich właściwości rotacyjnych ? - ale czy to ma znaczenie na podjazdach ? Z jednej strony ten masywny sprzęt pozwala mi zjeżdżać tak jak zjeżdżam - szybko i pewnie, a z drugiej strony podjazdy "zabijają" ? Nie wiem ... .
Na mecie rower w lekkiej rozsypce. Gumki starte na zero, tylny hamulec nie działa, obręcz z tyłu zarysowana od śruby z gumek, tylna przerzutka średnio "kontaktuje" (już na drugim okrążeniu myślałem, że linka pękła), pozostałe linki pewnie zatarte.
Na koniec jeszcze zdjęcia z mety.
- ja:
- Ariel:
- Adam:
i napęd w rowerze:
Sorry, że z mety tak szybko się ulotniłem, ale przemoczony do suchej nitki (jak wszyscy), zmarznięty, ze skostniałymi rękoma od razu wsiadłem do auta, ogrzewanie na full i pojechaliśmy. Nawet się nie przebrałem, nie umyłem twarzy ... .
Do zobaczenia w Zdzieszowicach - Adam już zapowiedział walkę. Wcale się nie dziwię skoro taka moja dyspozycja. Ariel leci z sekora 2, ja z 3, Adam z 4. Co teraz ? - nie wiem ... brakuje mi porównania do innych bo z innych znajomych dzisiaj nikt nie pojechał.
P.S.
Opłata startowa 15 zł i zapewnione oznakowanie trasy, pomiar czasu, na mecie kiełbaska, chlebek, duży wafel w czekoladzie, ciepła herbata - super !! Można ? - w innych edycjach znanych BM sam numer startowy więcej kosztuje, a do tego opłata za start wiemy jaka jest.
P.S.1
Aktualnie już jemy przegraną (i sponsorowaną przeze mnie) pizzę i ja sam regeneruję się whisky , abstrahując od tego czy zasłużyłem czy nie. Walczyłem na trasie i to jest najważniejsze.
Aktualizacja:
- wyniki:
Strata do Ariela nieco mniejsza: 3:28, przewaga nad Adamem: 0:40.
Aktualizacja 2:
Jacek podał mi ciekawy link do naszych przejazdów w Miękini, a ja go przerobiłem na wczorajszy Memoriał. Z nawigacją wczoraj jechał też Adam więc można zobaczyć na żywo nasze zmagania na trasie i wspomniane zjazdy dzięki którym wygrałem tę rywalizację - LINK.
Link do dokładniejszych statystyk treningu w serwisie:
Navime.pl + mapka:
Kategoria Maratony 2014